O rynku i ochronie na III Regionalnej Konferencji Sadowniczej

Około stu sadowników z powiatów nowosądeckiego i gorlickiego wzięło udział w III Regionalnej Konferencji Sadowniczej, na którą zaprosił do Rytra jej organizator – starosta nowosądecki Marek Pławiak. Uczestników powitali – w imieniu starosty jego zastępca Antoni Koszyk, zaś w imieniu patrona konferencji – rektora Uniwersytetu Rolniczego w Krakowie prof. Włodzimierza Sady – dziekan Wydziału Biotechnologii i Ogrodnictwa UR  prof. Stanisław Mazur.
Wprowadzeniem do części merytorycznej było wystąpienie prof. Eberharda Makosza, który przedstawił aktualną sytuację na rynku jabłek oraz perspektywy ich produkcji w Polsce. Światowe zbiory jabłek oscylują w ostatnich sezonach wokół 78-80 mln ton, około połowy z tej ilości produkują Chiny, w krajach Unii Europejskiej zbiera się około 12 mln ton – największe udziały mają tu Polska z 3,6-3,8 mln ton, Włochy z 2,3-2,4 mln ton i Francja z 1,5-1,7 mln ton. Przybliżona struktura zagospodarowania polskich owoców jest następująca: spożycie krajowe – 0,6 mln t, eksport – 1,0 mln t, przetwórstwo – 2,1 mln t. Samo przetwórstwo zaś zagospodarowuje 1,9 mln t na produkcję koncentratu soku jabłkowego, 0,14 mln t – na soki naturalne (NFC), 0,04 mln t przeznacza się na cydr, 0,02 mln t – na inne przetwory.

Prof. Eberhard Makosz: od tego, ile jabłek uda nam się wyeksportować, zależeć będą ceny jabłek w kraju

Zdaniem prof. E. Makosza Polska jest „skazana” na eksport – jego wyraźny spadek oznacza ogólny spadek cen wszystkich jabłek na rynku krajowym. Do sezonu 2013/14 eksportowaliśmy na rynki Europy Wschodniej 70% zebranych jabłek deserowych, głównie do Rosji. W tym mieściło się 400 tys. ton ‘Idareda’. Po wprowadzeniu embarga nasz eksport na Wschód spadł do około 500 tys. t (cały – ok. 850 tys. t). 

Około 20 tys. t wyniósł w ubiegłym roku eksport na nowe, dalekie rynki. Zdaniem Profesora on będzie rósł, ale w najbliższych latach nie rozwiąże problemu zagospodarowania naszych jabłek – nie mamy dzisiaj nawet 100 tys. ton owoców tych odmian, które w Azji czy Afryce da się sprzedać. Zmiana przyzwyczajeń tamtejszych konsumentów to długi proces, na efekty prowadzonych akcji promocyjnych jabłek dwukolorowych trzeba poczekać – chyba dłużej, niż na jabłka czerwone z sadzonych obecnie sadów. To, że są one ciągle zakładane, świadczą „wyczyszczone” dołowniki i przechowalnie w szkółkach.
Podstawowe znaczenie dla polskiego eksportu ma i będzie miała Europa. Tu mamy jeszcze wiele do zrobienia, by utrzymać się w czołówce eksporterów. Włosi za swoje jabłka otrzymują około 1000 euro/tonę, my – 400 euro. Musimy dopracować się lepszych standardów jakościowych, wylansować markę. Zwiększenie eksportu (bo produkcja jabłek rośnie) będzie wymagać nowych inwestycji w przechowalnictwo – budowa nowych obiektów nie będzie jednak tak łatwa, jak do tej pory, ze względu na ograniczany teraz dostęp do środków pomocowych na ten cel.
 
Na naszym rynku za owoce poszukiwanych odmian – np. ‘Gali’ – sadownik otrzymuje około 1,5 zł/kg. Za mniej atrakcyjne – ‘Šampion’, ‘Jonagold’ – 1,0-1,2 zł/kg,  za ‘Idareda’ – 0,8-0,9 zł/kg. W ubiegłym roku koszty produkcji przy wydajności 50t/ha sięgały 0,8-1,0 zł/kg, a przy poziomie 30 t/ha – co najmniej 1,3 zł/kg. Na zachodzie Europy te koszty wciąż są wyższe: 1,47-1,6 zł/kg. 
Kolejnym blokiem tematycznym była technika opryskiwania omawiana przez prof. Ryszarda Hołownickiego. W Polsce produkuje się najszerszą gamę typów opryskiwaczy przeznaczonych do pracy w sadach. Wiele z tych produktów odpowiada poziomowi maszynom europejskich producentów, produkujemy również jedyny na świecie model opryskiwacza dwuwentylatorowego z ruchomym (góra-dół) górnym wentylatorem. Oszczędności czasu i preparatów uzyskuje się przez wprowadzenie do sadu opryskiwaczy recyrkulacyjnych, tunelowych, wielorzędowych. Wiele z nich dodatkowo zaopatruje się w sensory (czujniki ultradźwiękowe, działające na podczerwień, itp.) sterujące pracą rozpylaczy. 
Także w Polsce trwają przygotowania do ponownego uruchomienia produkcji tunelowego. Tym niemniej zdecydowana większość pracujących w polskich gospodarstwach opryskiwaczy to wysłużone maszyny sprzed 30 nawet lat. To konstrukcje o mało wydajnych pompach, wentylatorach bez możliwości jakichkolwiek regulacji, zbiornikach bez dodatkowych pojemników na wodę do płukania, do mycia rąk, z rozpylaczami, których końcówek nie wymienia się latami. Większość opryskiwaczy nie ma wymaganych aktualnych atestów. 

Prof. Ryszard Hołownicki: nasze sady często są chronione opryskiwaczami z ubiegłego wieku

Tymczasem standardem staje wykorzystywanie w sadach maszyn pracujących z „odwróconym” ciągiem, z możliwością regulacji zasięgu wydmuchiwanego strumienia powietrza z cieczą opryskową tak, by eliminować przedmuchiwanie rzędów drzew czy skracanie zasięgu przy zbliżaniu się do stref ochronnych. Współczesne agregaty (ciągnik + opryskiwacz) mogą korzystać z komercyjnie dostępnych systemów GPS oferujących nie tylko samo pozycjonowanie zestawu z dokładnością do 10 cm, ale także „podpowiadających” operatorowi optymalne parametry pracy (systemy korzystają z map zawierających informacje o stanie zdrowotnym kwater, analizują na bieżąco siłę i kierunek wiatru umożliwiając zmianę pracujących rozpylaczy na inne – itd.). Wiele z oferowanych rozwiązań przez przemysł rozwiązań jest (jeszcze) kosztownych, są jednak i takie, które nie kosztują wiele a umożliwiają uzyskanie znaczących oszczędności. Na przykład: końcówki eżektorowe czy rozpylacze krańcowe (montowane jako najwyższe na ramie łukowej, ograniczają górny zasięg strumienia cieczy, zaś zamontowane w najniższym położeniu – odcina opryskiwanie przestrzeni pod koronami drzew). 

 
Przedmiotem nieustających dyskusji i badań jest optymalne dobranie ilości niezbędnego do uzyskania pożądanego efektu preparatu. Zalecenia dla praktyki są formułowane różnie w różnych krajach. Każdy z tych systemów wychodzi z jakichś racjonalnych przesłanek, ale ma wady. U nas – najczęściej mówi się o dawce na jednostkę powierzchni. Zaczynamy wprowadzać niemiecki system przeliczania potrzebnych ilości preparatu na metr wysokości korony. Podobna jest propozycja koncernów chemicznych, by przeliczać zapotrzebowanie na powierzchnie ścian owocowych – rząd drzew to dwie ściany. Szwajcarzy, Nowozelandczycy proponują wyjście od objętości koron drzew.  W Europie (m. in w Holandii) ilość środka to iloczyn stężenia i ilości cieczy roboczej. Brytyjczycy wymyślili schemat redukcji zapotrzebowania na preparaty w zależności od wielkości drzew i stanu wegetacji. Pełna dawka dla danego typu sadu i w pełni wyrośniętych drzew w pełnym ulistnieniu jest zmniejszana w przypadku sadu młodego – im młodszy, tym wyższy stopień redukcji, oraz od fazy rozwoju – wczesną wiosną, gdy liści jest niewiele, dawka jest redukowana bardziej, niż  późniejszych miesiącach.
Prof. R. Hołownicki przypomniał o obowiązku kalibracji opryskiwaczy – ochrona sadu jest tak skuteczna, jak najmniej efektywny zabieg. Poprawnie określona dawka preparatu musi jeszcze zostać dokładnie, równomiernie naniesiona na drzewa bez ociekania, przedmuchiwania i innych strat.
O kwestiach dotyczących nawożenia poruszonych podczas III Regionalnej Konferencji Sadowniczej – wkrótce na naszym portalu w osobnym materiale.
pg
 

Related Posts

None found

Poprzedni artykułW kolejnych miesiącach – umiarkowany wzrost cen żywności
Następny artykułKorekta w ustawie o OZE – będzie więcej biogazowni

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wpisz treść komentarza
Wpisz swoje imię

ZGODA NA PRZETWARZANIE DANYCH OSOBOWYCH *

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany, podajesz go wyłącznie do wiadomości redakcji. Nie udostępnimy go osobom trzecim. Nie wysyłamy spamu. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem*.