Głosy o przyszłości polskiego jabłka (III)

Konferencja „Przyszłość polskiego jabłka” (4 grudnia, Uniwersytet Przyrodniczy w Lublinie) zgromadziła, ku satysfakcji i zadowoleniu jej organizatora prof. Eberharda Makosza, przedstawicieli wszystkich pionów, działów, specjalizacji naszego sadownictwa. Wszystkie te instytucje i organizacje maja swój wkład w dzisiejsze sukcesy branży, o których tyle razy podczas obrad wspominano.
Uzupełniamy naszą relację z tego wydarzenia (relacjonowaliśmy już przebieg konferencji 6 grudnia i 8 grudnia).

W ocenie prof. E. Makosza jednym z czynników, które umożliwiły osiągnięcie przez polskie sadownictwo obecnego poziomu i standardu produkcji było nasze szkółkarstwo. Prezes Stowarzyszenia Polskich Szkółkarzy Maciej Lipecki zilustrował to twierdzenie aktualnymi danymi liczbowymi i komentarzem. Przed 25 laty polskie szkółki zajmujące się materiałem sadowniczym były znacznie liczniejsze, ale mniejsze niż obecnie, produkowały też zupełnie inne drzewka. To sadownicy, którzy na początku lat dziewięćdziesiątych zaczęli coraz częściej podróżować po sadowniczym świecie, a zwłaszcza odwiedzać europejskie centra intensywnej produkcji postawili szkółkarzy przed alternatywą: wasze, ale takie, jak z Zachodu albo importujemy.

Maciej Lipecki

Dzisiaj do 80% materiału szkółkarskiego potrzebnego do zakładania intensywnych sadów (drzewka Vf, głównie na karłowych podkładkach, rynkowych odmian, rozgałęzione jednoroczne okulanty lub „knipy”) jest kupowana przez sadowników w kraju. W ocenie samych szkółkarzy trwa bardzo dobra passa dla szkółek – poważne zamówienia są składane nawet na dwa lata w przód. Produkcja podkładek w sezonie (2012 r.) wyniosła 38,24 mln sztuk, z czego jabłoni 27,85 mln szt. Drzewek (kwalifikowanych i CAC) szkółki wyprodukowały w tym samym roku 25,9 mln sztuk. Tyle produkcja oficjalna – szacunki dotyczące „szarej” strefy są rozbieżne, ale nie wyklucza się, że jest ona tak duża, jak oficjalna.

Głównym rynkiem zbytu jest dla naszych szkółkarzy rynek wewnętrzny, na eksport – głównie do państw Europy Wschodniej trafia około 3-4 mln drzewek. Europa Zachodnia kupuje ich w Polsce 1-2 mln sztuk. Polska, jako lider produkcji sadowniczej w Europie stała się atrakcyjnym rynkiem zbytu dla szkółkarzy zagranicznych (głównie z Włoch, Belgii i Holandii). Zaczyna również być widoczny spadek popytu krajowego. Korzystając z korzystnej koniunktury nasze szkółkarstwo powinno – zdaniem M. Lipeckiego – przygotować się na nadchodzące trudniejsze lata. Nie da się już długo opierać przewagi biznesowej nad szkółkarstwem zachodnioeuropejskim na niższych kosztach pracy – one nieustannie rosną. Gdy płace robocze u nas zrównają się z holenderskimi rozstrzygać zaczną inne czynniki produkcji – organizacja pracy, mechanizacja, racjonalizacja kosztów nawożenia, ochrony.
Problemem jest dostęp do nowych poszukiwanych odmian jabłoni. Z jednej strony nie każdą nowość można u nas wyprodukować w szkółce i uprawiać w sadzie, z drugiej – właściciele odmian klubowych nieufnie patrzą na naszych szkółkarzy obawiając się utraty kontroli nad rynkiem swoich kreacji. Ograniczeniem tego zagrożenia mogłoby być wypromowanie własnych odmian dobrze czujących się w rodzimych warunkach klimatyczno-glebowych. Zawsze argumentem w kontaktach z odbiorcą będzie też oferowana przez szkółkę jakość produkcji.

[NEW_PAGE]

Problemy związane z organizacją produkcji poważnie niepokoją Tomasza Solisa (ZSRP). Co prawda wiele razy podkreślano przy różnych okazjach, że nasze sady są prowadzone przez elitę – bardzo dobrze wykształconych producentów, często z dyplomami wyższych uczelni. W tym względzie wyprzedzamy inne kraje (także Zachód) rozwijające swoją produkcję sadowniczą. Coraz dotkliwiej, na co dzień nasze ogrodnictwo odczuwa chroniczny brak kadr średniego szczebla. W kraju nie kształci się tak przygotowanych pracowników – nawet w pozostałych po reformach systemu oświaty średnich szkołach – nie ma techników kształcących w oczekiwanych przez sadownictwo umiejętnościach.  

 

Tomasz Solis

Cała branża traci na nieruchawości państwowego systemu doradztwa – w ODR-ach jeszcze są wcale liczni, dobrze przygotowani instruktorzy z wiedzą i autorytetem, ale w ODR-ach nie ma pieniędzy, więc instytucja tak osadzona w naszej rzeczywistości nie ma przed sobą przyszłości. Szkoda tym większa, że już dosłownie za kilka lat nasi sadownicy na dobre przestaną być technologami produkującymi po mistrzowsku, na przykład, jabłka. Ich najważniejszym zadaniem będzie prowadzenie małego albo częściej średniego już przedsiębiorstwa. Tej umiejętności też nie ma gdzie się nauczyć… Paradoksalnie takich nowoczesnych liderów (zwłaszcza dla grup producenckich) nie można kształcić nawet za pieniądze Unii Europejskiej – np. w programie Lider+ da się znaleźć pieniądze na kursy spawaczy czy florystów, ale już na przygotowanie menadżera – nie…

Te pobieżnie z konieczności zarysowane problemy jednak będziemy musieli w kraju jakoś rozwiązywać. Byłoby nam wszystkim łatwiej, gdyby tę konieczną pracę dało się prowadzić w warunkach przynajmniej jakiej-takiej stabilizacji, bez której zajęcia w rolnictwie – w tym w sadownictwie – nie będą żadną alternatywą dla innych kierunków kształcenia młodzieży.
 
Związany zawodowo przez długie lata z sieciami handlowymi Marek Marzec widzi konieczność poniesienia jeszcze wielu wysiłków i kosztów dla podniesienia jakości produkowanych w Polsce (a może lepiej: sprzedawanych przez Polaków) jabłek. Ciągle jeszcze niemal regułą jest w krajach importujących nasze jabłka lokowanie ich na najniższych dosłownie i w przenośni półkach sklepowych. Nie dysponujemy żadnym jakoś szerzej znanym brandem – branża miała kiedyś takie: Yano, Krakus – ale to już przeszłość… 

 

Marek Marzec

Również w kraju nie prowadzimy sensownych działań marketingowych. Przyzwalamy naszym odbiorcom – dużym sieciom na podkopywanie zaufania do własnego produktu. Zgadzamy się jesienią na promocje naszych jabłek nawet po cenie 1 zł/kg, po czym takie same owoce zimą są oferowane  w tych samych miejscach po 4 zł. Zgoda, tyle (mniej więcej) powinny kosztować w detalu dobrej jakości jabłka. Jeśli jednak ledwie 2, 3 miesiące wcześniej konsument mógł je dostać za złotówkę – zaczyna podejrzewać jakąś nieczystą grę (i wstrzymuje się od zakupów). My zaś zostajemy z problemem opłacalności produkcji. W ostatnich latach sadownicy indywidualnie czy poprzez grupy zainwestowali poważne środki. Wybudowane niedawno obiekty niebawem trzeba będzie zacząć spłacać – pojawią się podatki od nieruchomości, amortyzacje i inne dolegliwe koszty stałe. Tylko owoce wysokiej jakości, sprzedawane po dobrej cenie mogą zapewnić przetrwanie i rozwój gospodarstwom. 

W kończącym konferencję wystąpieniu jej gospodarz, prof. Eberhard Makosz, zawarł optymistyczne przesłanie: polskie sadownictwo ma przed sobą przyszłość! Może się rozwijać! Dysponujemy w kraju wszystkimi potrzebnymi do tego rozwoju czynnikami, sprzyja nam sytuacja zewnętrzna. W Polsce mamy dobrze wykształconych, obznajomionych z zagranicznymi trendami sadowników, potrafiącymi poruszać się w europejskim sadowniczym biznesie. Z powodzeniem wykorzystują oni warunki przyrodnicze Polski, sprawnie zagospodarowują dostępną pomoc unijną, opanowali najwyższy poziom technologii produkcji owoców, uczą się współdziałania. Ich produkcja – potencjalnie około 4 mln ton jabłek – kształtuje europejski rynek tych owoców. Dzięki niższym kosztom produkcji zachodnioeuropejscy sadownicy nie są w stanie przebić cenowo polskiej oferty. Tak będzie jeszcze co najmniej kilka lat. Koszt pracy w Polsce (sad z plonami 50-60 t/ha) to 0,07 euro/kg, a na Zachodzie – przekracza 0,35 euro/kg. Nawet przy podwojeniu naszych kosztów pracy polskie jabłka nadal mogą być konkurencyjne. Zagrożeniem może być silne umocnienie się naszej waluty wobec euro – drogi złoty obniży atrakcyjność cenową naszych jabłek dla ich importerów. Trzeba śledzić rozwój produkcji w krajach wschodniej Europy – tam jest ona jeszcze bardziej opłacalna, niż u nas. Jest kwestią czasu, kiedy zacznie być konkurencyjna. Barierą jest poziom umiejętności i wiedzy tamtejszych sadowników, a tych kwestii nie da się załatwić w krótkim czasie.
 
W najbliższych latach możemy się spodziewać powstania ponad 5 tysięcy hektarów nowych sadów, podczas gdy w innych krajach Unii te powierzchnie spadają. Mamy – na naszym rynku wewnętrznym – najtańsze jabłka w Europie. Przyszłość tych nasadzeń jak i całego już istniejącego potencjału sadów zależy od eksportu. Przy zbiorach rzędu 4 mln ton powinien on wynosić 1,35-1,5 mln ton. Równie ważny będzie wkład w „konsumpcję” jabłek przemysłu przetwórczego – będzie on miał do dyspozycji po około 2-2,2 mln ton surowca rocznie. Rynek krajowy może wchłonąć 650-700 tys. ton. Zakłócenia w tym bilansie będą stwarzać problemy dla sadowników. Trzeba podnosić jakość oferowanych rynkom owoców, współpracować dla umocnienia osiągniętych już pozycji i zdobycia nowych rynków.

Piotr Grel

Related Posts

None found

Poprzedni artykułAustralia wpuszcza jabłka z Chin
Następny artykułStraty w Argentynie

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wpisz treść komentarza
Wpisz swoje imię

ZGODA NA PRZETWARZANIE DANYCH OSOBOWYCH *

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany, podajesz go wyłącznie do wiadomości redakcji. Nie udostępnimy go osobom trzecim. Nie wysyłamy spamu. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem*.