O przetwórstwie przydomowym bez różowych okularów

Małgorzata Solis od lat zajmuje się przetwórstwem przydomowym. Jest doceniana za jakość wyrobów – często wyróżnianych, ale także za doradztwo – uchodzi za niekwestionowanego znawcę tematu. Jak stworzyć przetwórnię w gospodarstwie i jak ją prowadzić zgodnie z obowiązującymi przepisami – udziela wskazówek.

– Czy określenie, którego będę używała w rozmowie z Panią „Przetwórstwo przydomowe”, jest prawidłową terminologią obowiązującą w Unii Europejskiej?
Małgorzata Solis: Nie wiem, czy termin ten funkcjonuje w Unii Europejskiej, ale w Polsce to, co tworzy się obecnie w warunkach przydomowych, powinno być tak nazwane. Nasz budynek przeznaczony do przetwarzania owoców z własnego sadu jest nazywany przetwórnią i obowiązują w nim takie same wymogi sanitarne, jak w zakładzie przetwórczym. Tymczasem skala przetwarzania i technologia są nieporównywalne. Nie wiem, na ile zmienią tę sytuację przygotowywane przepisy odnośnie do przetwarzania wstępnego i sprzedaży bezpośredniej. Wszystkie informacje dotyczące tego tematu czerpiemy na razie z radia i telewizji, żadna bowiem instytucja związana z rolnictwem nie podała szczegółowych przepisów.

– Od jak dawna zajmuje się Pani przydomowym przetwórstwem?
– W 2010 r., wzorem europejskich sadowników, zaczęliśmy tłoczyć sok prosty. Wtedy w Polsce nie było jeszcze mobilnych tłoczni, korzystaliśmy więc z usług czeskiego przedsiębiorcy. Przyjeżdżał do nas do gospodarstwa i tłoczył sok z naszych jabłek. Było to dość kosztowne, ale zapotrzebowanie na taki sok wzrastało i rekompensowało ponoszone wydatki. Konsumenci byli zdziwieni, że tak smakuje „wyciśnięte” jabłko, bo przyzwyczajeni byli do soków z koncentratu jabłkowego, ewentualnie z dodatkiem miąższu. Oczywiście musiałam zarejestrować działalność gospodarczą, żeby legalnie sprzedawać ten sok jabłkowy, a mąż pozostał rolnikiem, by sprzedawać mi owoce do tłoczenia.

– Co zmotywowało Panią do zajęcia się tą dziedziną?
– Jak zwykle przyczyną przedsiębiorczości jest pogarszająca się dotychczasowa sytuacja ekonomiczna. Nasi synowie dorośli, wybrali studia z zupełnie innej dziedziny niż ogrodnictwo, poza tym niestabilna sytuacja na rynku sadowniczym zmuszała do pozyskiwania dodatkowych dochodów. Ja zawsze robiłam dużo przetworów na zimę i smakowały wszystkim, w związku z tym sięgnęłam po tradycyjne przepisy rodzinne i zarejestrowałam np. syrop malinowy i powidła na Liście Produktów Tradycyjnych Województwa Lubelskiego. Potem to już kwestia czasu… Obecnie mam zarejestrowanych 5 produktów.

– Rozumiem, że w przydomowym zaciszu może Pani wyprodukować coś, co wychodzi doskonale i sprzedać to klientom bez problemu?
– Oczywiście, wszystkie składniki pochodzą z naszego sadu, z wyjątkiem żurawiny i kwiatu bzu, mam więc pewność, że wykorzystywany w przetwórni surowiec jest pozbawiony pozostałości środków ochrony roślin i doskonałej jakości. Dżemy, syropy, konfitury robię wg starych receptur.
 
– Jakim przepisom podlega ten „minizakład przetwórczy” i kto może kontrolować jego prawidłowe funkcjonowanie?
– Nasz zakład podlega kontroli Sanepidu i WIJHARS (Wojewódzkiego Inspektoratu Jakości Handlowej Artykułów Rolno- Spożywczych – red.). Jeśli będę zatrudniać pracowników, to także Państwowej Inspekcji Pracy. Musimy spełniać wymogi BHP – gaśnice, oznaczenia ppoż, wyjść ewakuacyjnych itd.
 
– Na jakich przepisach/wytycznych należy się oprzeć, aby uruchomić miniprzetwórnię i sprzedawać wyroby?
– W Polsce nie ma przepisów określających ten typ działalności. Każdy przypadek rozpatrywany jest indywidualnie i nie ma znaczenia, czy ktoś gdzieś prowadzi już taką działalność. Nie można więc „przecierać” szlaków dla innych.
 
– Czy w praktyce stanęła Pani „przed ścianą”, której pokonanie było nie lada wyzwaniem?
– W produkcji roślinnej nie ma przepisów dotyczących przetwórstwa. O ile w produkcji zwierzęcej jest sprzedaż MOL (marginalna, ograniczona, lokalna), to przy produkcji roślinnej nie ma nic i to stwarza pole do popisu dla urzędników. Moim zdaniem, jeśli nie ma przepisów, to sprawy powinny być rozwiązywane na korzyść ludzi, a nie w myśl naszych urzędników: „co nie jest dozwolone, jest zabronione”.

– Na jaką liczbę szacuje Pani w Polsce legalne miniprzetwórnie przydomowe?
– Nie mam takiej wiedzy, w naszym powiecie kraśnickim jesteśmy „prekursorami”.

– Jakie są Pani największe osiągnięcia (wyróżnienia) w tej działalności?
– Dotychczas – zdobycie I miejsca w kategorii napojów dla Syropu malinowego z Mikołajówki podczas festiwalu Nasze Kulinarne Dziedzictwo – Smaki Regionów. Poza tym zdobycie certyfikatów. Także wpisanie wyrobów na Listę Produktów Tradycyjnych Województwa Lubelskiego.
 
– Co przynosi największą satysfakcję w pracy?
– Zdecydowanie zadowolenie klientów, osób współpracujących z nami i oczywiście jakieś dochody, bo na początku działalności, gdyby nie dochody z gospodarstwa, to trudno byłoby mi się utrzymać z tego, co robiłam. Dlatego też, moim zdaniem, taka symbioza gospodarstwa i firmy w tym sektorze jest konieczna.
 
– Jakiej rady udzieliłaby Pani zainteresowanym zajęciem się taką działalnością?
– Potrzebna jest pasja i pełna determinacja do osiągnięcia tego, co się zamierzyło. Podczas spotkań z ludźmi zajmującymi się przetwarzaniem owoców, serowarstwem czy produkcją wędlin widać pasję i wiarę w to, że to, co się robi, ma sens. Potem dopiero przychodzą mniejsze lub większe pieniądze. Na pewno nie jest to biznes łatwy i szybko dochodowy.

– Czy potrzebne jest wyposażenie w profesjonalne maszyny?
– Nie mamy profesjonalnych maszyn, z wyjątkiem prasy do tłoczenia owoców. Nasze przetwory robimy domowym sposobem, niewielkimi partiami, ręcznie. Na Zachodzie oznaczono by je etykietą hand made. Poza tym myślę, że masowa produkcja przy użyciu profesjonalnych maszyn, pozbawiłaby te produkty „duszy”, czyli wyjątkowego smaku i serca w nie włożonego.
 
– Zamierza Pani uruchomić dodatkowo przydomową cydrownię. Skąd pomysł?
– To inspiracja ze strony mojego męża. On zaczął doświadczenia z produkcją cydru już 2 lata temu, a teraz je rozwija. Przydomowa cydrownia jest nowym projektem opartym na pomyśle stworzenia sieci małych cydrowni na wzór winnic w Toskanii. Ideą jest wytwarzanie rzemieślniczych, unikatowych cydrów wysokiej jakości, wg autorskich receptur. Daje to szansę rozwoju turystyki w regionie w oparciu o przetwórstwo owoców.
 
– W jakie maszyny zaopatrzyła Pani tę przydomową cydrownię?
– Małe cydrownie powstaną przy minimalnych kosztach budowy. Wyposażeniem naszej jest prasa koszowa marki Voran, używane zbiorniki buforowe, rurowy wymiennik ciepła wykonany przez firmę rzemieślniczą oraz akcyzowe zbiorniki fermentacyjne firmy Spomasz.
 
– Kiedy pierwsza butelka cydru zostanie wystawiona na sprzedaż?
– Trudno powiedzieć, ponieważ musimy przejść całą procedurę uzyskania pozwolenia akcyzowego oraz niezbędnych pozwoleń do uruchomienia produkcji.

– Czy będzie musiała być zaopatrzona w banderolę?
– Tak, takie są przepisy.

– Czy musi mieć Pani pozwolenie na produkcję alkoholu?
– Oczywiście.

– Czy w całej UE obowiązują takie same przepisy odnośnie do przydomowego przetwórstwa?
– W Unii Europejskiej obowiązuje ogólne rozporządzenie dotyczące wspólnej organizacji rynku przetworzonych owoców i warzyw, natomiast szczegółowe przepisy ustanawia każdy z krajów członkowskich.

Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Katarzyna Kupczak

Artykuł pochodzi z numeru 10/2015 „Hasła Ogrodniczego”

Related Posts

None found

Poprzedni artykuł„Zamachu na KRUS nie będzie”
Następny artykułWażne dla producentów wina

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wpisz treść komentarza
Wpisz swoje imię

ZGODA NA PRZETWARZANIE DANYCH OSOBOWYCH *

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany, podajesz go wyłącznie do wiadomości redakcji. Nie udostępnimy go osobom trzecim. Nie wysyłamy spamu. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem*.