Klepisko: Jak dzieci…

Moje Huny (znaczy się wnuki) rosną, więc jako dziadek czuję się zobowiązany do czuwania nad ich odpowiedzialnym rozwojem – no, by  wiedzieli, jak żyć bez suflowania im przez premiera. Nie miałem pojęcia, że nauczenie szkrabów udawania, blefowania, ukrywania prawdy jest takie trudne!

Całe wakacje upłynęły mi na żmudnych próbach zaszczepienia im tych niezbędnych w dorosłym życiu umiejętności i szczerze powiem, że nie jestem zadowolony ze swoich pedagogicznych osiągnięć. A wydawało mi  się to banalnie proste: wziąć karty Czarnego Piotrusia, potasować, rozdać i tylko patrzeć, jak zaczną podchody. A tu figa. Nie mieli nic przeciwko pokazywaniu kart grającemu rodzeństwu, kablowali na siebie, że właśnie goszczą Piotrusia, mimiką i gestami ostrzegali ciągnącego kartę o niebezpieczeństwie, czy wręcz świadomie wyciągali trefną kartę, by pocieszać labidzącego nad swoim pechem.

Chociaż… nie jest to takie pewne. Jak się patrzy na naszych dorosłych obywateli, nabieram wątpliwości, czy udało nam się przyswoić podstawowe reguły rządzące grami hazardowymi. Weźmy naszych sadowników, którzy tylko co (12 września) protestowali w Warszawie. Zaś już nazajutrz opublikowali swoje postulaty. Dziwna kolejność.  Najogólniej protestowali – przeciwko niskim cenom owoców zagrażającym przyszłości branży dość zgodnie uznając, że ich poziom jest skutkiem rosyjskiego embarga. I jak co roku – spisku przetwórców. Swoje skierowane do rządu żądania dialogu z Rosją nagłośnili, gdy ta (już w czerwcu chyba) ogłosiła przedłużenie swoich sankcji.
 
Wcześniej Rosja – zwłaszcza widząc objawy znużenia sankcjami w krajach UE i narastającym niezadowoleniem biznesu z ich skutków – wysyłała sygnały „dawajtie, pogawarim”.  Być może wówczas jakieś rozmowy miałyby sens. Ale to już tylko gdybanie. Po wydaniu ukazu prezydenta Federacji Rosyjskiej o przedłużeniu embarga możemy sobie nawoływać do podjęcia dialogu do końca 2017 roku i jeden dzień dłużej, tylko umilając tym życie rosyjskim graczom. Zwłaszcza zaś ministrowi rolnictwa FR Aleksandrowi Tkaczewowi zabiegającemu o coraz nowe dotacje dla swojej branży. Swojej, bo sam ma więcej ziemi niż Potoccy z Radziwiłłami razem w najlepszych czasach świetności swych rodów. On i jego koledzy nie mają więc żadnego interesu w zakończeniu wojny na pomidory. Gołym okiem widać, że osłabiamy swoją pozycję w przyszłych negocjacjach, a co więcej – tracimy czas i energię, które przydałyby się do naprawdę organicznej pracy a nie demonstracji, której nikt poza branżą nie poświęcił specjalnej uwagi.
 
Jeśli UE i polski rząd (który by to nie był) uznał, że na wojence ładnie, to co prawda ma zbójeckie prawo zaciągnąć rekruta (padło na rolników), ale też psi obowiązek dać broń i zapłacić za amunicję. Szczęście w nieszczęściu, że walczymy na jabłka, wiśnie i truskawki. Gdyby w pole poszły prawdziwe wojska, byłoby czymś oczywistym, że za każdy wystrzelony albo i nie nabój państwo płaciłoby bez mrugnięcia okiem aż do wyczerpania wszystkich zasobów. Tymczasem walcząc ekonomicznie z Rosją najsilniejszy sojusz ekonomiczno-polityczny skupiający pół miliarda ludzi nie jest w stanie wyasygnować kilku miliardów euro rocznie. Jaki to ułamek budżetu na obronę państw NATO?

Warto, można i trzeba wbić do głów odpowiedzialnym za politykę państwa i Unii, że sadownicy nie są ich zbrojnym ramieniem na własne życzenie i koszt. Dlaczego nie mieliby takiego zadania podjąć się polscy sadownicy? Jesteśmy europejskimi liderami w produkcji? – Tak. Mamy najlepiej, wręcz elitarnie wykształconych producentów (nie jednego czy stu – to już tysiące – całe pokolenie)? – Mamy. Sroce spod ogona nie powypadali, swobodnie gadają po angielsku, a niektórzy to nawet rosyjski jeszcze pamiętają! Więc do roboty. Choćby za pieniądze z funduszu promocji owoców i warzyw, w którego radzie pozycja ogrodników została ostatnio wzmocniona. Choćby w Izbach Rolniczych i kilkudziesięciu ciałach doradczych służących ministrowi rolnictwa – na przykład w sprawach korekty programów pomocowych z których pieniądze idą na zakładanie nowych sadów, za rok-dwa sypnących  kolejnymi tysiącami ton jabłek – nikt tego nie potrafi urzędnikom wyklarować skoro sami tego nie widzą?. W przeciwieństwie do starszego pokolenia młodzi polscy sadownicy dobrze znają się ze swoimi rówieśnikami w Europie, na pewno potrafią się skrzyknąć w sensownie sformułowanym proteście, którego formy nie będą wkurzać współobywateli (jak na przykład blokady dróg).

Jeśli pokaże się reszcie społeczeństwa, że swoimi rękami odwala się wspólną robotę, jest do zyskania dla swoich poczynań aprobata zamiast „grabienie sobie” niechęci („forsę koszą, brykami się wożą, jeszcze im mało”) czy patrzenia, jak ludziska wzruszają ramionami. Spróbujmy być rzeczywistym przywódcą branży, także w Europie. Ale najpierw nauczmy się podstaw gry – polityki. Słabe punkty się osłania, przeciwnika zwodzi siłą blefu, dramatyczne momenty maskuje spokojem. Taki elementarz.

Ja z wnukami będę musiał poczekać, aż poznają funkcje pieniądza. Wtedy spróbuję nauczyć ich pokera, powinny załapać …

pg

Related Posts

None found

Poprzedni artykułARR od lipca wypłaciła producentom owoców i warzyw pół miliarda zł
Następny artykuł33. edycja targów Macfrut 2016 rozpoczęta

5 KOMENTARZE

  1. Oczywiście – główny temat był inny: taktyka i strategia negocjacji. Kwestia przywództwa (choć powinno się pisać: „przewództwa”, od „przewodzić”) wynikła tak pobocznie 🙂

  2. I jeszcze o tej Szwecji :-). Normalny „zachodni” związek wdrożyłby działania „zarządzania kryzysowego”. Nie mówię, że ukrzyżowanoby sadownika, który „przekroczył”. Ale wypuszczonoby jakieś wypowiedzi, czy artykuły uspokajające chociaż krajowych konsumentów (zachodni związek zrobiłby więcej i w większej skali) Jak to jest ważne, wiedzą ci, którzy poczytali sobie forach różnych onetów. Sadownicy zostali zmieszani z błotem i zgrilowani. A co zrobił ZSRP? Opublikował na swojej stronie informację ściągniętą ze strony, która też ściągnęła. I wszystko.

  3. Ma pan z grubsza rację, ale felieton napisał pan o czymś innym :-). Posprzątajmy u siebie najpierw, a nie kreujmy się na jakichś światowych przywódców branży.

  4. Widzi mi się, że znalazło by się kilka spraw, które wszystkich sadowników bolą: ceny na przykład – przemysłu, detaliczne owoców w porównaniu do cen producenta (pozycja sadownika w łańcuchu handlu). Dopuszczane – nie dopuszczane substancje czynne – decyzje KE (?) nie są nam przecież obojętne sądząc po lamentach, że znowu kilkadziesiąt z nich idzie do lamusa. Także te bardzo wrażliwe – podział światowego rynku – możemy ze wszystkimi walczyć, ale lepsze rezultaty dają zwykle układy. To, że nam Szwecja (znowu) coś wynalazła jest dowodem na to, że nie wystarczy uchwalić program promocji polskiego jabłka, przelać pieniądze z funduszu promocji na konta agencji PR realizujących go i czekać na kupca. Dowiedziono nam kolejny raz, że mamy dziurawy system kontroli – ok, sprawa państwa, niech się urzędnicy z tym wożą, ale też mamy „paproków” – niebezpiecznych niechlujów, którzy mogą nam popsuć markę (o którą niemrawo walczymy). Uświadomienie takim „producentom”, że są niechciani – to już robota każdego sadownika-sąsiada. Tego żadna inspekcja, policja nie załatwi. Pewnie i ksiądz nie da rady bez wytworzenia powszechnej atmosfery przygany. Więc roboty dla organizacji sadowniczych jest „po kokardkę”, dlatego manifestacje polegające na machanie flagami uważam za mało efektywne, albo i całkiem nieskuteczne, o czym się przecież za każdym razem przekonujemy.

  5. Ale skąd panie dziadek idea że interesy sadowników w Europie są jakieś wspólne? Poszliby z nami tylko z objawy, że ich zasypiemy swoimi jabłkami. A i na to mają prostszy sposób – znajdą coś jak ostatnio Szwedzi i narobia szumu na cały świat. A po drugie – my mielibyśmy czemuś przewodzić? Jeśli w obrębie gminy nie jesteśmy solidarni…

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wpisz treść komentarza
Wpisz swoje imię

ZGODA NA PRZETWARZANIE DANYCH OSOBOWYCH *

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany, podajesz go wyłącznie do wiadomości redakcji. Nie udostępnimy go osobom trzecim. Nie wysyłamy spamu. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem*.