Stop, przepaść!

Produkcja polskich jabłek wzrasta z roku na rok. Na światowych rynkach sprawiamy coraz większe zamieszanie. Konkurencja czuje oddech na plecach, zwłaszcza że do jakości polskich owoców coraz trudniej się przyczepić, a i ceną potrafimy bardzo zaskoczyć, czasami niestety za bardzo (chyba zupełnie niepotrzebnie, ale o tym poniżej).
Rzeczywiście, w naszym kraju wyprodukowanie kilograma tych owoców wciąż jeszcze jest tańsze niż np. na zachodzie Europy, ale jest to najczęściej średnia wyciągnięta z produkcji na wysokim poziomie z tą na mizernym (wciąż jeszcze, niestety). 
Obecnie światowy popyt na jabłka jest znacznie mniejszy niż podaż i myślę, że taka tendencja będzie się utrzymywać. Wielu analityków rynkowych, również tych domorosłych, coraz częściej mówi o tym, że ograniczenie produkcji będzie konieczne. Niestety wciąż wybrzmiewa to bardzo cicho, gdyż twierdzą oni, że wśród polskich sadowników wypowiedzenie takiego poglądu jest równe samobójstwu. Czyżby? Że niby polski sadownik nie jest zdolny do samodzielnej analizy sytuacji rynkowej i spojrzenia perspektywicznego? A niby kto lepiej, jak nie On, jest w stanie to zrobić? Myślę więc, że w wielu sadowniczych głowach rodzą się plany na przyszłość, w jaki sposób poradzić sobie z problemem. Łatwo nie będzie, ale nie możemy na oślep biec w przepaść. A zmierzamy do niej wielkimi krokami. Nie poddawajmy się instynktowi stadnemu! 
Ze względu na embargo rosyjskie mamy problem ze zbytem jabłek, dlatego też niektórzy na wyścigi „przebudowują” swoje sady. Zastępują dotychczasowe nasadzenia odmianami jednokolorowymi, słodkimi, gdyż takiego towaru wymaga obecnie większość światowych rynków (czyt. też str. 54). Starsze, kwaskowe, o mało atrakcyjnej barwie odchodzą do lamusa, a nastają nowe, czasem dość drogie (boi licencję trzeba opłacić), ale na dzisiaj –poszukiwane. Wkrótce oferta światowa będzie tak jednolita, że tylko patrzeć, jak konsumenci wymagać będą większej różnorodności tzw. deseru. „Obecnie”, „na dzisiaj”, ale czy ktoś patrzy w przyszłość? Wcale się nie zdziwię, jeśli za kilka lat poszukiwane będą ponownie i ciężkie pieniądze będą płacili przetwórcy właśnie za naturalnie kwaśne, soczyste jabłka. Kto dzisiaj nam zagwarantuje, że trendy żywieniowe się nie zmienią i np. nie okaże się, że sok z dostępnych odmian jabłek zawiera tak dużo cukrów, że natychmiast musi być wycofany z diety, chyba że… się go zakwasi. Że na wagę złota będzie koncentrat soku jabłkowego (KSJ) właśnie z kwaśnych odmian. Tylko skąd taki będzie można wziąć, jeśli wszyscy, jak zahipnotyzowani, będą się kierować teraźniejszymi trendami i zlikwidują dotychczasowe „banki genowe”? 
Nie ma mądrego, który przewidzi przyszłość i zagwarantuje, jak będzie, ale warto zastanowić się i przeanalizować swoje dotychczasowe doświadczenie związane z tą branżą. Taki przykład, po poprzednim rosyjskim embargo: polskie jabłka mogły znowu trafiać na rynek Federacji Rosyjskiej (FR)pod warunkiem, że będą produkowane zgodnie z wymaganiami finalnego odbiorcy. Jednym z warunków było wyeliminowanie dość ważnego fungicydu z ochrony przedzbiorczej, gdyż NDP tej substancji musiały być na zerowym poziomie. Gdy sadownicy dostosowali się do tych wymagań i otworzyli przechowalnie, zaczęło się… Co robić z tymi owocami? Poza tym że parcha przechowalniczego było w bród, wystąpiły choroby, z którymi dotychczas nie było problemów – kropkowana plamistość czy brudna plamistość – w takim nasileniu, że owoce, jeśli w ogóle się do czegoś nadawały, to jedynie na przerób. 
Dzisiaj, analizując program ochrony przygotowany pod dyktando ChRL polegający również na wyeliminowaniu z użycia wielu ważnych substancji czynnych, widzę, że gdybyśmy dostosowali się do niego całkowicie, w ciągu dwóch lat większość patogenów i szkodników w polskich sadach uodporni się na zalecane przez Chińczyków środki. Wyeliminowanie tego zjawiska i naprawienie błędów będzie trwało co najmniej trzy, a nawet cztery lata…I kolejna sprawa dotycząca właśnie ceny. Strasznie psujemy konsumentów, wysyłając na nowe rynki jabłka doskonałej jakości „w prezencie”, „na próbę” (nie chcemy za nie pieniędzy) lub za bezcen. Niestety, taki dumping łupieżczy lub, jak się nam wydaje, sporadyczny może się przeistoczyć w stały. I co wtedy? Koniec „rumakowania”,wycofanie się z rynku i wielka globalna kompromitacja! Tak nie wolno! Trzeba się cenić! Prawdziwi gracze zupełnie nie szanują takich, którzy się sami nie szanują, a szczególnie swojej pracy. Poza tym taki towar „za darmoszkę” jest zazwyczaj podejrzany. 
Jeszcze jest czas na wypracowanie wspólnego perspektywicznego rozwiązania. Wystarczy się zebrać i nawet „po męsku”, ale przedyskutować strategię. To może się udać i nie dajmy sobie mydlić oczu jakąś „polsko-polską wojenką”. Dość tych bredni i powtarzania propagandy…! W każdym kraju producenci czy grupy rywalizują ze sobą o rynki zbytu, tak wewnętrzne, jak i zewnętrzne, a tylko polską rywalizację ktoś ohydnie nazwał wojenką…Teraz nawet podczas wystąpień polscy prelegenci używają tego sformułowania nagminnie, po co? Jaki w tym interes mają ci, co tak głupio, obraźliwie i dyskredytująco mówią o polskich przedsiębiorcach?
 
Katarzyna Kupczak
 
Artykuł pochodzi z numeru 10/2016 miesięcznika „Hasło Ogrodnicze”

Related Posts

None found

Poprzedni artykułBelgowie niszczą jabłka i gruszki. Jak działa wycofywanie z rynku?
Następny artykułUE wprowadza elektroniczny system certyfikacji produktów

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wpisz treść komentarza
Wpisz swoje imię

ZGODA NA PRZETWARZANIE DANYCH OSOBOWYCH *

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany, podajesz go wyłącznie do wiadomości redakcji. Nie udostępnimy go osobom trzecim. Nie wysyłamy spamu. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem*.