Ostatnio poruszył mnie reportaż pt. "Mazurskie aleje", który zaprezentowano w Polskim Radiu. Dotyczył wycinania drzew — i to jakiego! Na pozór ta sprawa luźno jest związana ze szkółkarstwem. Po głębszym zastanowieniu można jednak dojść do wniosku, że w kraju, gdzie tak łatwo, w majestacie prawa niszczy się przyrodę, z trudem przychodzi urzędnikom-decydentom kierowanie pieniędzy na kształtowanie "zielonego" środowiska. A więc na inwestowanie w zieleń publiczną.
We wspomnianym materiale, który był kolejną próbą opisania ww. sytuacji (już wcześniej ukazało się sporo artykułów na ten temat), z jednej strony wypowiadali się przedstawiciele Stowarzyszenia na Rzecz Ochrony Krajobrazu Kulturowego Mazur "Sadyba". Z drugiej — padały argumenty fundacji "Kierowca bezpieczny", której patronuje znany rajdowiec Krzysztof Hołowczyc. Jak się nietrudno domyślić, "Sadyba" walczy z wycinką drzew przydrożnych na Warmii i Mazurach. Według podawanych w reportażu informacji, dewastacja krajobrazu przybrała w tym rejonie masowe rozmiary w 2004 roku (po tym, jak weszła w życie nowa ustawa o ochronie środowiska) i trwa. Rajdowiec uzasadnia zaś celowość usuwania drzew z poboczy dróg — ma ono zmniejszać zagrożenie życia użytkowników pojazdów. Hasła "drzewa zabijają" czy "niemi zabójcy" wsparto argumentacją: dziesiątki ludzi co roku giną w wypadkach, bo w momencie zagrożenia nie mają szansy bezpiecznie opuścić drogi ciasno obsadzonej drzewami. Dlatego "piękne, ale niebezpieczne" aleje przydrożne otrzymały wyrok.
Jak podano, tylko w ubiegłym roku na Warmii i Mazurach — czyli w krainie nie tylko jezior, ale też starych pięknych alei — wycięto około 1800 drzew, co miało pochłonąć 4,5 mln zł. Szybkość, z jaką te drzewostany są likwidowane, wynikać ma m.in. z ułatwień w uzyskiwaniu pozwoleń na wycinkę, których — w świetle nowej ustawy — udziela już nie stosowny urząd wojewódzki (konserwator przyrody), lecz władze samorządowe, np. gminy (wójt).
Obserwując "kulturę" jazdy polskich kierowców i ich wyczyny mogę tylko prognozować, że — o ile nic się nie zmieni — wycinka drzew będzie w Polsce postępować. Edukacja kierowców z pewnością zaś ograniczy się do, przekazywanego pocztą pantoflową, zestawu porad pt. "Jak poradzić sobie z policjantem?" i szukania "niemych" winowajców groźnych wypadków. Zastanawiające, że w Polsce nie słucha się dowodów, które mówią o korzystnym wpływie drzew przydrożnych na bezpieczeństwo jazdy.
Pozostaje nadzieja, że grupy nacisku, jak stowarzyszenie "Sadyba", powstrzymają nadgorliwość w niszczeniu zieleni, a jednocześnie prowadzony przez nie lobbing sprzyjać będzie działaniom odwrotnym. Dość powiedzieć, że organizacja ta zdołała w ciągu pół roku doprowadzić do tego, że projekt poprawki do ww. ustawy — mówiący, iż wycinka drzew przy drogach powinna być ostatecznością i podający inne metody poprawiania bezpieczeństwa kierowców na "obsadzonych" drogach — trafił do Komisji Sejmowej ds. Ochrony Środowiska. Na razie czeka na lepsze czasy, gdyż posłowie "naprawiają zepsute państwo". Ale może kiedyś przegłosują?
Ostatnio poruszył mnie reportaż pt. „Mazurskie aleje”, który zaprezentowano w Polskim Radiu. Dotyczył wycinania drzew — i to jakiego! Na pozór ta sprawa luźno jest związana ze szkółkarstwem. Po głębszym zastanowieniu można jednak dojść do wniosku, że w kraju, gdzie tak łatwo, w majestacie prawa niszczy się przyrodę, z trudem przychodzi urzędnikom-decydentom kierowanie pieniędzy na kształtowanie „zielonego” środowiska. A więc na inwestowanie w zieleń publiczną.
We wspomnianym materiale, który był kolejną próbą opisania ww. sytuacji (już wcześniej ukazało się sporo artykułów na ten temat), z jednej strony wypowiadali się przedstawiciele Stowarzyszenia na Rzecz Ochrony Krajobrazu Kulturowego Mazur „Sadyba”. Z drugiej — padały argumenty fundacji „Kierowca bezpieczny”, której patronuje znany rajdowiec Krzysztof Hołowczyc. Jak się nietrudno domyślić, „Sadyba” walczy z wycinką drzew przydrożnych na Warmii i Mazurach. Według podawanych w reportażu informacji, dewastacja krajobrazu przybrała w tym rejonie masowe rozmiary w 2004 roku (po tym, jak weszła w życie nowa ustawa o ochronie środowiska) i trwa. Rajdowiec uzasadnia zaś celowość usuwania drzew z poboczy dróg — ma ono zmniejszać zagrożenie życia użytkowników pojazdów. Hasła „drzewa zabijają” czy „niemi zabójcy” wsparto argumentacją: dziesiątki ludzi co roku giną w wypadkach, bo w momencie zagrożenia nie mają szansy bezpiecznie opuścić drogi ciasno obsadzonej drzewami. Dlatego „piękne, ale niebezpieczne” aleje przydrożne otrzymały wyrok.
Jak podano, tylko w ubiegłym roku na Warmii i Mazurach — czyli w krainie nie tylko jezior, ale też starych pięknych alei — wycięto około 1800 drzew, co miało pochłonąć 4,5 mln zł. Szybkość, z jaką te drzewostany są likwidowane, wynikać ma m.in. z ułatwień w uzyskiwaniu pozwoleń na wycinkę, których — w świetle nowej ustawy — udziela już nie stosowny urząd wojewódzki (konserwator przyrody), lecz władze samorządowe, np. gminy (wójt).
Obserwując „kulturę” jazdy polskich kierowców i ich wyczyny mogę tylko prognozować, że — o ile nic się nie zmieni — wycinka drzew będzie w Polsce postępować. Edukacja kierowców z pewnością zaś ograniczy się do, przekazywanego pocztą pantoflową, zestawu porad pt. „Jak poradzić sobie z policjantem?” i szukania „niemych” winowajców groźnych wypadków. Zastanawiające, że w Polsce nie słucha się dowodów, które mówią o korzystnym wpływie drzew przydrożnych na bezpieczeństwo jazdy.
Pozostaje nadzieja, że grupy nacisku, jak stowarzyszenie „Sadyba”, powstrzymają nadgorliwość w niszczeniu zieleni, a jednocześnie prowadzony przez nie lobbing sprzyjać będzie działaniom odwrotnym. Dość powiedzieć, że organizacja ta zdołała w ciągu pół roku doprowadzić do tego, że projekt poprawki do ww. ustawy — mówiący, iż wycinka drzew przy drogach powinna być ostatecznością i podający inne metody poprawiania bezpieczeństwa kierowców na „obsadzonych” drogach — trafił do Komisji Sejmowej ds. Ochrony Środowiska. Na razie czeka na lepsze czasy, gdyż posłowie „naprawiają zepsute państwo”. Ale może kiedyś przegłosują?