ROSYJSKI POKER

    Pod koniec ubiegłego roku wiele było medialnego szumu wokół rosyjskiego embarga na polską żywność. Wszystko zaczęło się od naszego weta dla wypracowania nowej umowy handlowej pomiędzy UE a Rosją. Zagrywka była ryzykowna, a nawet desperacka, wręcz va banque, i początkowo spotkała się w kraju z mieszanymi reakcjami. Odzew w łonie Wspólnoty był także daleki od entuzjazmu, a pierwsze popierające nas głosy były z lekka pozbawione zapału. Najpierw wypowiedzieli się Francuzi, ale nieoficjalnie i jakoś półgębkiem. Potem, już śmielej, poparła nas Litwa. O przełomie można było mówić w chwili, gdy zdecydowane stanowisko zajął Parlament Europejski, a wreszcie także Komisja Europejska. Polskie kłopoty z Rosją stały się wreszcie tym, czym powinny być od początku, czyli problemem całej Unii.

    W tym momencie zaczyna się najciekawsza i najbardziej znamienna część opowiadanej historii, to znaczy reakcje Kremla. Kiedy dla Europy stało się oczywiste to, co dla nas było jasne od roku, to znaczy, że rosyjskiemu zakazowi zupełnie brakuje merytorycznych podstaw, strona rosyjska nie mogła już sprawy „zamiatać pod dywan”, jak czyniła to uprzednio przez wiele miesięcy. Ale nie oznaczało to bynajmniej przyznania się do błędu i zniesienia zakazu. Przeciwnie, strona rosyjska zaczęła „głośno myśleć”: a może od Nowego Roku wprowadzić jeszcze zakaz importu mięsa (bo o nim najwięcej się mówiło) z Bułgarii i Rumunii? A właściwie, to dajmy sobie spokój z drobiazgami i rzecz potraktujmy hurtem, to znaczy wprowadźmy zakaz importu mięsa z całej Unii? To właśnie był rosyjski poker obliczony na testowanie rzeczywistych intencji drugiej strony. Zbliżające się Święta położyły kres temu etapowi jakże interesującej zabawy i decyzje zostały odłożone do kolejnej tury negocjacji już w styczniu.


    Dynamika hurtowych cen jabłek na rynku warszawskim w sezonach 2004–2007




    Ale z początkiem stycznia życie dopisało tej historii dalszy ciąg w postaci zakręcenia kurka z ropą — już nie tylko dla Polski, ale również dla Niemiec. W tym momencie Komisja Europejska bardzo szybko dała pełen irytacji sygnał, że już nie ma ochoty dalej się bawić. I co? Następnego dnia ropa popłynęła znowu.


    Sprawa ta tylko pozornie jest bardzo odległa od problemu polskiego mięsa oraz jabłek i nie przypadkiem traktuję ją jako dalszy ciąg tej samej historii. A morał z niej jest taki, że nawet Rosja nie może sobie pozwolić w dzisiejszym świecie na poczynania typu: „my zawsze mamy rację, a jeśli nie mamy racji, to tym bardziej ją mamy”. Bardzo szybko bowiem rosyjski poker może się przekształcić w rosyjską ruletkę, która w przypadku ropy oznaczała dla Rosji straty idące w miliardy dolarów. Możemy mieć także uzasadnione nadzieje, że wyciągną z tego wnioski również nasi partnerzy w łonie UE i źle to rokuje dla długości życia rosyjskiego embarga na polską żywność, nie tylko ze względów merytorycznych, ale
    i politycznych.


    Wracając zaś na rynek jabłek, można powiedzieć, że ten (jak każdy inny) głosuje faktami, to znaczy popytem i cenami.


    „Przerażające ceny”


    Już od początku stycznia mówiło się, że zainteresowanie polskimi jabłkami na rynkach wschodnich jest w tym sezonie wyjątkowo duże. O popycie na nie świadczył zresztą poziom cen i rozmiary wysyłek już w listopadzie. Sytuacja na początku roku stanowiła kontynuację i potwierdzenie tego trendu. Pod koniec pierwszej dekady stycznia wszyscy, z którymi rozmawiałem, albo przygotowywali jabłka na eksport, albo już je wysyłali. O rozmiarach popytu najlepiej świadczą ceny, jakie oferowano producentom za kilogram owoców 'Idareda’ o średnicy 7 cm i więcej: w styczniu 2004 r. — 0,65 zł, w styczniu 2005 r. — 0,60 zł, w styczniu 2006 r. — 0,77 zł, w styczniu 2007 r. — 0,95 zł, a mówiło się już nawet o złotówce. Takich notowań jabłek o tej porze roku nie było więc od lat i stąd chyba biorą się obawy wszystkich, którzy ceny te określali jako „przerażające”. W tym przymiotniku krył się sceptycyzm dla trwałości aż tak dobrej koniunktury. A trzeba dodać, że bez wyjątku byli to ludzie z dużą praktyką na rynku. Jeżeli zaś przypomnieć, że średni koszt produkcji kilograma jabłek trzeba szacować na 0,75–0,83 zł, to wniosek był prosty: sprzedawać, ile się da. Ale trzeba też dodać, że ci sami ludzie objawiali wzrastającą irytację z powodu embarga, które ciągle kazało szukać krętych ścieżek tam, gdzie powinniśmy się poruszać szeroką, prostą drogą. Te zakręty przecież kosztują — na szczęście nie tylko nas. Skądinąd wiem, że równie zirytowani są rosyjscy kupcy.


    Wysokie były eksportowe notowania nie tylko 'Idareda’, ale też owoców innych odmian: 'Gala’ (>6,5 cm) — 1,2 zł/kg, 'Ligol’ (>8 cm) — 1,2–1,4 zł/kg, 'Jonagold’ i 'ampion’ (>7 cm) — 1 zł/kg, 'Golden Delicious (>6 cm) — 1,5 zł/kg, 'Mutsu’ (>7 cm) — 1,5 zł/kg. Należy zwrócić uwagę na dwa fakty. Wiele z tych notowań było konkurencyjne w stosunku do cen na rynku hurtowym w Broniszach, a także nadal utrzymywała się wysoka pozycja cenowa 'Idareda’, zważywszy na plenność tej odmiany i jej wierność w plonowaniu.


    Kierownicy handlowi znanych mi grup producentów podkreślali, że już jesienią sprzedali znacznie więcej jabłek na Zachód (głównie do Niemiec, Wielkiej Brytanii i Skandynawii) niż w ubiegłym sezonie. Były to głównie 'Gala’, 'Sampion’, Jonagoldy i… 'Idared’. Ale przypomnieć też trzeba wymagane dolne granice jędrności: Jonagoldy — 5,4 kG, 'Gala’ — 6,5 kG, 'Sampion’ — 4,5 kG. Takie jabłka na początku stycznia można było znaleźć tylko w niektórych zwykłych chłodniach. Dlatego były już i takie grupy, które zastanawiały się nad rozpoczęciem sprzedaży owoców z przechowalni z kontrolowaną atmosferą. Jest to także znamienne, bo takie dylematy jeszcze niedawno były charakterystyczne dopiero dla przełomu lutego i marca.


    Zróżnicowana była też sytuacja u innych ważnych na świecie producentów jabłek. W „starej” UE owoców jest mniej niż w 2005 roku. Jeżeli podsumuje się ubiegłoroczne zbiory we Francji, Hiszpanii, Włoszech i Niemczech, to okaże się, że aż o 300 tys. ton mniej. To sporo, zważywszy na fakt, że tyle mniej więcej wyeksportowaliśmy jabłek w sezonie 2005/2006. W Argentynie produkcja jabłek w ostatnim sezonie wyniesie 1,08 mln ton, a więc prawie tyle, ile rok wcześniej (1,04 mln ton). Przewiduje się jednak, że eksport tych owoców może wzrosnąć nawet o 20%, co dla rynku rosyjskiego oznacza nie 50 tys. ton, lecz 60 tys. ton. („Rynek Owoców i Warzyw”, 22.12.2006 r.). Niektóre doniesienia mówią o dużym urodzaju jabłek w Brazylii, a warto dodać, że kraj ten szybko zyskuje pozycję światowego potentata w produkcji owoców i stale zwiększa ich eksport. W Chinach zebrano o mniej więcej 4 mln ton jabłek więcej niż rok wcześniej. W Chinach rośnie także konsumpcja wewnętrzna, ale kraj ten nadal pozostaje głównym dostawcą jabłek na rynek rosyjski. Zważywszy wszystko: nie lekceważmy obaw ludzi, z których praktyka rynkowa uczyniła ekspertów, i nie czekając na gruszki na wierzbie, sprzedajmy, ile się da.


    „Dziwna” koniunktura na rynku krajowym


    Bardzo dobra koniunktura w eksporcie wywarła oczywiście stymulujący wpływ również na krajowy rynek jabłek. Wpływ ten dotyczy jednak przede wszystkim cen hurtowych na rynku w Broniszach, a więc w sektorze „zieleniaków” i bazarów. Gdy porównamy dane ze stycznia 2006 r. i 2007 r., widzimy wzrost cen o 14%, a przy porównaniu stycznia 2007 r. z grudniem 2006 r. wzrost ten jest podobny i wynosi 11%. Ale ceny detaliczne nie zachowują się już tak jednoznacznie. Wprawdzie w stosunku do cen grudniowych wzrosły o 10%, ale są na tym samym poziomie, co w styczniu 2006 r. Myślę, że przyczyn należy szukać w pogodzie. Ciągle pozwala ona na handel na wolnym powietrzu. W tym sektorze nadal funkcjonuje wielu drobnych sadowników, którzy sprzedają jabłka po 1,5–2,5 zł/kg. Nie pozwala to zawodowym handlowcom na podwyższanie cen detalicznych adekwatnie do wzrostu hurtowych.


    Grupy producentów, które handlują z sieciami supermarketów, skarżą się, że ceny oferowane przez te podmioty są tak niskie, że pozwalają na zapłacenie sadownikom nie więcej niż 0,6–0,7 zł/kg. Ale jest na to rada: bezpośrednie kontakty handlowe z tradycyjnymi większymi sklepami i stoisko na rynku hurtowym. Przecież zostały one stworzone właśnie po to, aby grupy i organizacje producentów handlowały z drobnymi detalistami. We własnym interesie zadbajmy o kondycję tego sektora. W przeciwieństwie do supermarketów, oni się znają na handlu owocami i robią to coraz lepiej.


    Wysokość oraz dynamika średnich cen owoców (w zł/kg) wybranych gatunków
    i odmian na rynku warszawskim — styczeń 2007/styczeń 2006


    1)  'Granny Smith’

    Related Posts

    None found

    Poprzedni artykułW południowym Tyrolu (cz. I)
    Następny artykułOPTYMISTOM JEST ŁATWIEJ

    ZOSTAW ODPOWIEDŹ

    Wpisz treść komentarza
    Wpisz swoje imię

    ZGODA NA PRZETWARZANIE DANYCH OSOBOWYCH *

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany, podajesz go wyłącznie do wiadomości redakcji. Nie udostępnimy go osobom trzecim. Nie wysyłamy spamu. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem*.