Mamy więc nareszcie w Warszawie rynek śliwek deserowych. Są już i tacy (na razie jeszcze nieliczni), którzy zaczynają myśleć o estetycznym podaniu tego produktu klientowi. Ostatni przykład to wielkie śliwy (podobne do „Renklody Althana”) oferowane w kilogramowych plastikowych pojemnikach. Przyciągały nie tylko woskowym „nalotem”, ale i gałązkami żywotnika, które pomysłowy sprzedawca umieścił pomiędzy owocami. Śliwki były wprawdzie greckie, ale i polskie (nawet bez gałązek) w pojemnikach wyglądałyby równie okazale.
Tegoroczne ceny owoców „przeniosły się” na rynek szkółkarski. Jesienią ubiegłego roku sporo drzewek zostało w szkółkach i wiosną oferowano za nie najwyżej półtora złotego. Dzięki temu jeden z moich kolegów założył intensywny sad śliwowy. Za taką cenę sprzedawać nie chciał, spalić było szkoda, więc… posadził. Ponieważ drzewka były rozgałęzione, nieprzycinane po posadzeniu, a wody nie brakowało, więc w tym samym roku zebrał z każdego mniej więcej po kilogramie owoców, które sprzedał po 2,5 zł/kg — i to na miejscu, w gospodarstwie. Tym sposobem materiał miał już za darmo. Obecnie, za ładne drzewko śliwki na ałyczy trzeba zapłacić na Mazowszu 7 zł. Najchętniej kupowane są „Herman”, „Dąbrowicka” i „Valor”. Drogie są także czereśnie (12–15 zł za sztukę) i wiśnie. Te ostatnie „płacą” szkółkarzom już trzeci rok z rzędu — tej jesieni drzewko „Łutówki” kosztuje od 10–11 zł. Jeśli chodzi o jabłonie, to sytuacja jest zróżnicowana. Najbardziej poszukiwane są „Sampion” i „Geneva Early”. Zwiększone zainteresowanie tą ostatnią trwa już drugi rok i niektórzy przewidują, że skończy się tak samo, jak w przypadku „Close”. Wyraźnie mniej klientów interesuje się natomiast Jonagoldami. Czyżby rynek już się nasycił? To, że w ostatnim sezonie jabłka te sprzedawały się gorzej w Unii Europejskiej, nie musi jeszcze oznaczać, że u nas będzie tak samo.
Na krajowym rynku jabłek panuje dość osobliwa sytuacja. Przede wszystkim ceny owoców przemysłowych w tym roku „szaleją” — średnia krajowa wynosi obecnie 0,7 zł/kg, a nie brak już rejonów (Podlasie), gdzie za kilogram płaci się 80 groszy. Producenci zgodnie twierdzą, że brakuje w tym sezonie jabłek dla przetwórstwa. Przekonałem się o tym, pomagając koledze w przygotowaniu małej partii owoców do sklepu — na 30 „uniwersalek” jabłek deserowych odrzuciliśmy zaledwie niepełne 3 „przemysłu”. Podobno niektóre przetwórnie sprowadzają już surowiec z Czech. Ponieważ ceny wciąż rosną, wielu sadowników zadaje sobie pytanie: „eksport czy przemysł?” Eksporterzy oferują obecnie za Idareda 1–1,2 zł/kg, co nie wywołuje entuzjazmu producentów. Ale, jak mówi powiedzenie, „nie przebieraj panno, żebyś nie przebrała”. Jabłka przemysłowe nie będą drożały bez końca, a ceny eksportowe też mogą być nie takie, jak sobie wyobrażamy. Rosyjscy partnerzy twierdzą, że nasze jabłka kosztują 0,3–0,32 USD/kg, zaś w Rotterdamie można kupić owoce odmiany „Golden Delicious” po 0,26 USD/kg. Wygląda więc na to, że w eksporcie nie będziemy już tak konkurencyjni w tym roku, jak w ubiegłym sezonie. Nie dziwię się też sadownikom, którzy już teraz sprzedają pięknego „Idareda” na rynek krajowy po 1,33 zł/kg.
Ceny jabłek deserowych są obecnie w Warszawie wyższe niż przed rokiem — o 50% w hurcie i o 38% w detalu. Dalej mamy więc rynek producenta. Porównanie notowań z początku marca tego roku z tymi z przełomu października i listopada mówi, że ostatnie są wyższe o 28% w hurcie i o 26% w handlu detalicznym. Chłodni jest coraz więcej i stale przybywa. Renomowane firmy z tej branży są „zawalone” robotą. Zrozumiałe, że sadownicy, którzy wydali na te obiekty ogromne pieniądze, bacznie obserwują rynek i niepokoją się obecnym rozwojem sytuacji. W typowym sezonie chłodnię otwiera się pod koniec marca, a nawet później. Co jednak robić, jeżeli już jesienią jabłka są tak drogie, że może dojść do sytuacji, w której ten, kto przetrzyma je w chłodni do wiosny, może do interesu dołożyć? Wielu przewiduje taki czarny scenariusz, ale mimo to czeka. Jedyna nadzieja w tym, że zebraliśmy w kraju zaledwie 1513 tys. ton jabłek (drugi szacunek GUS). Ostateczne plony mogą być jeszcze niższe. Mimo wysokich cen, jabłka „schodzą” dobrze. Jeże li tylko jedna firma z Elbląga kupuje dziennie 500 „jedynek” tych owoców, to można liczyć na to, że wiosną jabłek będzie jednak brakować. W ostatecznym rozrachunku trzeba także pamiętać, że nietypowy sezon minie, a chłodnia zostanie.
W Broniszach dalej pusto, ale zarząd robi wszystko, aby to zmienić. Operatorzy, którzy wykupili boksy, do 10 listopada muszą się pojawić z towarem — jeżeli tego nie zrobią, rynek w ciągu 3 tygodni zerwie z nimi umowę. Z tego, co słyszę, raczej się pojawią, bo wiedzą, że drugiej takiej szansy już nie będzie, a epoka handlu „pod chmurką” ma się ku końcowi. Wiedzą także, że jeśli w Broniszach, Barniewicach i gdzie indziej zabraknie polskich owoców, to pojawią się tam importowane.