Drogi i bezdroża Integrowanej Produkcji

Rozmowa o Integrowanej Produkcji z Romualdem Ozimkiem i Jackiem Szmidtem, prezesem i wiceprezesem Ośrodka IP „Wisowa”.

– W tym roku „Wisowa” obchodzi dwudziestolecie. To chyba okazja do uroczystych obchodów?
Romuald Ozimek: Nie planujemy gali jubileuszowej. Szczególnie, że przez lata nie wykorzystano entuzjazmu ludzi, którzy przekonali się do tej metody produkcji. Jeszcze przed 15 laty było w Polsce 46 takich ośrodków. Dziś pozostało kilka. W najlepszym okresie wokół „Wisowej” skupiało się 79 gospodarstw, teraz – 49.

Niektórzy wciąż produkują metodami Integrowanej Produkcji, lecz nie chcą narażać się na kontrole inspekcji, jeśli ekonomiczne korzyści z posiadania certyfikatu IP są właściwie żadne. Nie wszystkim, tak jak nam, wystarczy duma, że od 20 lat, co roku odnawia się nam ten certyfikat.

– Jakie były początki IP w „Wisowej”?
Jacek Szmidt: To był wielki entuzjazm. Zobaczyliśmy, że możemy produkować lepiej i że to nawet nam się opłaca. Pamiętam, jak prof. Edmund Niemczyk przyjeżdżał do nas z mikroskopem, uczył, wyjaśniał. Uświadomiliśmy sobie, że jeśli kiedyś przystąpimy do Unii Europejskiej, to będziemy już dobrze przygotowani do tego typu produkcji, a nasze gospodarstwa nie będą gorsze od tych, które zwiedzaliśmy na Zachodzie.

– Co w tej produkcji było wówczas takie nowatorskie?
J.Sz.: Przede wszystkim przestaliśmy traktować kalendarz ochrony jako „Biblię sadownictwa”, a zaczęliśmy korzystać z niego jak z poradnika. Program ochrony przewidywał różne zagrożenia poznane na podstawie badań i analiz instytutów i uczelni rolniczych, a więc siłą rzeczy – uśrednione.

R.O.: Inny jest sad Jacka, inny mój i do każdego trzeba podchodzić indywidualnie. Wgłębić się w naturę, zrozumieć jej procesy. Są także prawidłowości, które przetestowaliśmy. Przestaliśmy opryskiwać tylko dlatego, że robi to sąsiad, nie zastanawiając się, czy są ku temu podstawy. Zaryzykowaliśmy chociażby opryskiwanie jedynie obrzeży sadu. I okazało się to wystarczające, szczególnie w walce z mszycami.

– Warto było ryzykować?
R.O.: Warto, przede wszystkim dlatego, że okazało się, jak niewiele wiedzieliśmy o pożytecznych drapieżcach. Wówczas używało się środków, które zabijały wszystko – i szkodniki, i owady pożyteczne. W wyniku takich działań doszło do tego, że niektórych pożytecznych owadów w ogóle nie było już na terenie Polski. Dobroczynka gruszowego prof. Niemczyk sprowadził z ówczesnej Czechosłowacji i hodował na liściach fasoli.

J.Sz.: Wyginęła też murarka ogrodowa, tak pożyteczna przy zapylaniu sadów. To już nie wina chemizacji rolnictwa, ale zaniku słomianych strzech oraz degradacji naturalnych miejsc jej bytowania. Sprowadził ją do Polski prof. Zdzisław Wilkaniec. Wycinaliśmy więc trzcinę nad stawami, robiliśmy z niej pęczki, w których murarka mogła zakładać gniazda.

R.O.: Największe zmiany przeprowadziliśmy jednak w nawożeniu. Wówczas obowiązywała zasada, że trzeba co roku nawozić, lecz nikt nie zastanawiał się nad tym, czy Matka-Ziemia nie ma własnych, odpowiednich zasobów. Po badaniach okazało się, że w naszym przypadku możemy zmniejszyć użycie nawozów fosforowych i potasowych o 80%.

J.Sz.: Potwierdziło się, że nie można polegać na szablonach, wiedzy teoretycznej. Oprócz czytania sztywnych przepisów, trzeba jeszcze myśleć.

[NEW_PAGE]– Skąd mieliście wiedzę?
J.Sz.: Do 2004 r. Instytut Sadownictwa i Kwiaciarstwa w Skierniewicach sprawował pieczę nad IP, zanim PIORiN nie przejął tej funkcji. Instytut tworzył atmosferę, której nie można oczekiwać od urzędów, mobilizował do działania. Odbywały się szkolenia, mogliśmy liczyć na pomoc pracowników naukowych. W czasach „przed internetowych” Instytut był jednym z niewielu źródeł fachowej wiedzy. Lecz działało to niejako w obie strony. Producenci stosujący IP muszą wszystko zapisywać. Gromadziła się więc baza danych. Na jej podstawie z samej „Wisowej” powstało 12 prac magisterskich i jedna doktorska.

– Czy zauważyliście korzyści z wdrożenia tej metody w swoich gospodarstwach?
R.O.: Spodziewaliśmy się obniżenia kosztów produkcji, bo przecież zużywaliśmy mniej „chemii”. Okazało się jednak, że stosowanie środków selektywnych znacznie podnosi te koszty. Z drugiej strony, jesteśmy pewni, że oferujemy towar, który nikomu nie zaszkodzi. Wprowadzamy nowoczesne technologie produkcji, co ma swój efekt zarówno w jakości plonów, jak i w ochronie środowiska naturalnego.

J.Sz.: Ekonomia jest bezduszna. IP to w pewnym sensie idealizm. Uczy ludzkiej przyzwoitości, poważnego traktowania odbiorcy. Podniosła kulturę produkcji. Ludzie, z którymi mamy do czynienia, sami zadają sobie pytania i znajdują na nie odpowiedzi. Kierują się etyką zawodową.

R.O.: Niestety, nie udały się nam przedsięwzięcia, które miały spowodować większy popyt na owoce z IP. Może winna jest nazwa „integrowana”, która, w odróżnieniu od żywności „ekologicznej”, konsumentowi nic nie mówi?

R.O.: W IP integrują się różne metody, aby środków chemicznych używać tak dużo, jak potrzeba, i tak mało, jak się da. Dla nas jest to nazwa zrozumiała, może dla konsumentów należałoby wymyślić inną? No i oczywiście przeprowadzić wiele kampanii promocyjnych.

J.Sz.: Szlag mnie trafia, jak słyszę w kolejnej reklamie „zdrowe, bo nie pryskane”. Czyżby ekologiczne jabłko z parchem było zdrowsze? IP to metoda, dzięki której produkuje się najbezpieczniejsze produkty żywnościowe.

R.O.: Obecnie liczba certyfikatów zamiast się zwiększać, maleje. Przyczyn jest kilka, ale najważniejsza to chyba ta, że władze zaniedbały IP. I to nie tylko pod kątem promocji produktów, ale także wspierania producentów. Stawiano na żywność ekologiczną, która jest przecież – jak to mówi prof. Eberhard Makosz – działaniem hobbystów dla hobbystów. A pieniądze na oba działy pochodziły z tej samej „szuflady”. Sytuacja na świecie nie daje możliwości rozwoju produkcji ekologicznej, gdyż wówczas Ziemi groziłby głód. Należy więc skupić się na wyżywieniu ludzkości bezpieczną żywnością.

– Jak widzicie Panowie dzień 1 stycznia 2014 r., kiedy to w całej Unii zaczną obowiązywać zasady integrowanej ochrony?
R.O.: Czarno. Nie ma systemu wprowadzania zasad integrowanej ochrony. Nie wyobrażam sobie też, w jaki sposób przepisy te będą egzekwowane i kto będzie to kontrolował.

J.Sz.: Poza tym istnienie dwóch terminów: „Integrowana Produkcja” i „integrowana ochrona” wprowadza chaos. Należy się skupić na jednym z nich. Jeśli już coś robimy, to róbmy to dobrze i do końca.

Rozmawiała Jolanta Szaciłło

Related Posts

None found

Poprzedni artykułBardzo sucho w Wielkopolsce
Następny artykułPoznawali dobrą żywność

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wpisz treść komentarza
Wpisz swoje imię

ZGODA NA PRZETWARZANIE DANYCH OSOBOWYCH *

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany, podajesz go wyłącznie do wiadomości redakcji. Nie udostępnimy go osobom trzecim. Nie wysyłamy spamu. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem*.