Sadownicze Przedwiośnie

Zanim Tomasz Gasparski (Bayer)  podczas Sadowniczego Przedwiośnia (SZD Brzezna, 2 lutego) przeszedł do prognoz zagrożenia parchem jabłoni przypomniał kilka kardynalnych zasad ułatwiających zwalczanie tej choroby. Zasad prostych, a chyba jednak nie praktykowanych standardowo przez wszystkich producentów jabłek.
Sprawa pierwsza: wykorzystywanie niezarejestrowanych do zwalczania parcha jabłoni preparatów, zwłaszcza rolniczych „odpowiedników” fungicydów dopuszczonych w sadownictwie. Nieumiejętne posługiwanie się nimi – na przykład nieprawidłowo przeliczona dawka środka – mogą prowadzić do nieoczekiwanych czy wręcz niepożądanych skutków. Zabieg może być nieskuteczny, a co więcej przyczynić się do wystąpienia czy narastania odporności grzyba sprawcy choroby. Jak większość dróg na skróty – ta też jest ryzykowna.
Drugi wątek, obecny w wystąpieniach na temat higieny sadów od dziesięcioleci, to ograniczanie potencjału infekcyjnego jesienią. Proste i tanie – wygarnianie liści i gałęzi z sadu, opryskiwania mocznikiem (tam, gdzie jesienią było „czysto” – niekonieczne). Czynności te nie są standardem, co w warunkach Podkarpacia jest szczególnie niekorzystne – sąsiadują z sobą małe działki różnych właścicieli, więc tylko powszechnie prowadzone wygarnianie liści daje odczuwalny efekt. Obligatoryjność prowadzenia Integrowanej Produkcji jakoś nie przełożyła się na masowość zabiegu.
Trzecie: jak wykorzystywać doradztwo? Sądeccy, limanowscy i inni z pobliskich rejonów sadownicy mogą korzystać z komunikatów opracowywanych w Stowarzyszeniu Integrowanej Produkcji „Podkarpacie”, serwisów wielu firm zaopatrujących ich gospodarstwa w środki chemiczne, danych uzyskiwanych z własnych sportrapów w Powiatowym Centrum Funduszy Europejskich w N. Sączu. Warto i trzeba – zwłaszcza komunikaty nadchodzące z innych regionów Polski – potraktować krytycznie: ocenić, czy zawarte w nich wskazówki pokrywają się z danymi lokalnymi, najbliższymi własnemu sadowi. Z tą sprawą łączy się wątek pokrewny – prowadzenie własnych zapisów warunków meteo i dotyczących wykonywanych w sadzie zabiegów – czym, kiedy, w jakiej ilości, stężeniu, przy jakiej temperaturze i wietrze. To już także jest obowiązkowe, ale jeśli prelegent przypomina, jak ważne są te zapiski podczas analizowania skuteczności ochrony sadu, znaczy, że nadal nie jest to praktyka powszechna.
Nie do pominięcia, było przypomnienie, że wiosną – w zależności od temperatury – tkanki liści rosną często wręcz błyskawicznie. Więc nawet jeśli użyty preparat nie zostanie zmyty przez opady, to jest szybko „rozcieńczany” i pojawia się nowa tkanka zupełnie niechroniona. Odstępy między zabiegami zapobiegawczymi trzeba więc skracać z około 7 do 4 dni. Zaś gdy przychodzi ochłodzenie, pamiętać trzeba o obniżonej przydatności triazoli. W temperaturze poniżej 12˚C te preparaty potrzebują na wniknięcie do tkanek aż 6 godzin., podczas gdy przy 16˚C tylko 2 godzin.  Do zabiegów lepiej przeznaczyć 500 litrów cieczy roboczej na hektar – wzrasta pewność, że drzewa zostały poprawnie pokryte cieczą opryskową. 
Rozwój grzyba Venturia inaequalis odpowiedzialnego za główną u nas chorobę jabłoni – parcha – nie pokrywa się z rozwojem samych jabłoni. W kolejnych latach przebiega też z różną szybkością. Na przedwiośniu 2013 r. pierwsze zarodniki workowe parcha jabłoni były już gotowe do wysiewu19 lutego, ale nie było (na szczęście) warunków ku temu – wyprzedziły one wegetację. W rok później, 7 marca 2014 r. zarodniki workowe były jeszcze niedojrzałe. Jednak ubiegłoroczna wiosna w Polsce przypominała warunki zachodniej Europy – 6 kwietnia kwitła ‘Xenia’, a ‘Ligol’ stał w różowym pąku. W bieżącym roku w początkach lutego w otoczniach zimującej grzybni tworzą się worki z zarodnikami.
Sezon zabiegów zeszłej wiosny (w warunkach Brzeznej) rozpoczął się około 14 marca słabą infekcją (wystarczyły środki miedziowe), po czym 21/22 marca zanotowano już poważniejszy wysiew zarodników parcha jabłoni. Przez całą wiosnę nie brakowało opadów, a pomiędzy 24 i 29 kwietnia spadło prawie 35 mm deszczu. To był najtrudniejszy okres walki z infekcjami pierwotnymi choroby, ale sadownicy wcale nie byli bez szans. Zabieg preparatem zapobiegawczym 24. kwietnia oraz drugi – 29. kwietnia zapobiegawczo-interwencyjnym likwidował zagrożenie. Jednak do wykonania tego drugiego zabiegu (interweniującego wstecz i mającego zabezpieczyć drzewa  na kilka następnych dni) było tylko kilkugodzinne „okno” pogodowe: rankiem skończył się opad, temperatura wzrosła do około 15˚C (godz. 9:00), by już o 20:00 spaść poniżej 12˚C. W tych warunkach dało się skutecznie wykorzystać środki systemiczne (+ składnik zapobiegawczy) tylko przez kilka godzin. Ilustruje to poniższy wykres: 

Przez cały okres występowania infekcji pierwotnych udało się w warunkach Brzeznej ograniczyć zabiegi interwencyjne do trzech. Programy, jakie zrealizowali sadownicy – także w innych rejonach kraju – z nawet sześcioma opryskiwaniami fungicydami interwencyjnymi należy uznać za wadliwe. Podstawą powinno być zapobieganie infekcji. Interwencja jest mniej pewna – i droższa. Natomiast zabiegi wyniszczające to ostateczność, zresztą nie do końca skuteczna: „wypaleniu” ulega 68-95% plam parcha. Pozostaje dostateczna ilość zarodników, by mieć problemy do końca sezonu. 

Sadownicy mają teraz do dyspozycji środki grzybobójcze z nowej grupy chemicznej (SDHI). T. Gasparski apelował, by do ich używania podchodzić rozważnie – nie „spalić” środków o nowym mechanizmie działania na grzyby, nie wywołać szybko zjawiska odporności. (Zalecenie to powtórzyła w swoim wystąpieniu Barbara Witkowska także reprezentująca firmę Bayer).  Po sześciu sezonach ich testowania w Polsce wykładowca nie stwierdził u nas występowania objawów odporności na fluopyram, ale z południa Europy nadeszły już pierwsze sygnały o odporności grzybów porażających truskawki na pokrewny boskalid. Z  przedstawionych prze T. Gasparskiego danych wynika, że w Polsce maleje liczba sadów, w których notowana jest odporność V. inaequalis na dodynę, strobiluryny i anilinopirymidyny. Zawsze jednak preparaty z tych grup pozostaną wśród tych o co najmniej średnim do wysokiego ryzyku wywołania odporności. Tak więc – licho nie śpi: lepiej unikać preparatów, co do których w rejonie jest podejrzenie o uodpornieniu się na nie patogenów. Anilinopirymidyny należy wykorzystywać zawsze w mieszance ze składnikiem kontaktowym. Dla strobiluryn T. Gasparski widzi miejsce w zabiegach po kwitnieniu, przy słabszych infekcjach.

Barbara Witkowska w barwach Bayeru debiutowała w Brzeznej omówieniem przydatności dla sadowników nowych produktów reprezentowanej przez siebie firmy

pg

 

Related Posts

None found

Poprzedni artykułPo konferencji prasowej ZSRP w Moskwie
Następny artykułRolnicza „Solidarność” zapowiada protest 19 lutego

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wpisz treść komentarza
Wpisz swoje imię

ZGODA NA PRZETWARZANIE DANYCH OSOBOWYCH *

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany, podajesz go wyłącznie do wiadomości redakcji. Nie udostępnimy go osobom trzecim. Nie wysyłamy spamu. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem*.