JAKA PRZYSZŁOŚĆ POLSKICH RÓŻ?

    — Jak kwiaty róż polskiej produkcji mogą konkurować z tymi napływającymi z importu, które pochodzą głównie z Holandii i — coraz częściej — z Afryki czy Ameryki Południowej?

    Adam Orłowski: Przede wszystkim jakością. Od marca do połowy października nasze róże są równie dobrej jakości, jak holenderskie. Natomiast gorzej jest w okresie jesienno-zimowym. Polscy producenci nie powinni wówczas unikać doświetlania roślin, dlatego że kwiaty z upraw niedoświet­lanych, szczególnie od października do połowy grudnia, są złej jakości. Doświetlanie nie gwarantuje nam wprawdzie dużego zarobku, ale pozwala "zatrzymać" hurtownika, który nie szuka wówczas towaru pochodzącego z importu.

    Towar, który w tym czasie przywożony jest z Holandii, pochodzi bowiem zwykle z plantacji doświetlanych. Choć nie zawsze. Tam również koszty produkcji wzrosły i w bieżącym sezonie część upraw szklarniowych nie była doświetlana w okresie zimowym. A więc niektórzy Holendrzy przechodzą na podobny system produkcji, jaki funkcjonuje w wielu polskich gospodarstwach. Z drugiej strony, sporo firm holenderskich prowadzi pod swoim szyldem produkcję róż w Kenii czy w innych krajach afrykańskich, gdzie warunki świetlne i inne czynniki bardzo sprzyjają wzrostowi róż, i skąd sprowadzany jest towar na europejski rynek. Na przykład De Ruiter Roses ma w Afryce swoje plantacje na powierzchni 20 ha, w jednym kompleksie.

    Ważną rolę, jeśli chodzi o konkurencyjność towaru, odgrywa również opakowanie — sam już wprowadziłem kody kreskowe na folię do pakowania kwiatów, co znacznie ułatwia handel z hurtownikami. Osobiście nie zajmuję się eksportem, ale firmy kupujące ode mnie kwiaty róż, sprzedają je w Czechach i Niemczech. Dobra jakość plus opakowanie to czynniki, które tę sprzedaż ułatwiają.

    Celowe dla pobudzenia sprzedaży byłoby też rozpoczęcie promocji w kraju kwiatów róż z rodzimej produkcji.

    — Czy wysokie są koszty instalacji niezbędnej do doświetlania asymilacyjnego i jej użytkowania?

    AO: Jest to dosyć droga inwestycja. Przykładowo, doświet­lając 1 ha plantacji trzeba dysponować mocą około 1 MW, a żeby zapewnić roślinom natężenie 8000 luksów, trzeba zainstalować około 1000 lamp na hektarze szklarni. Coraz wyższe są również opłaty za energię elektryczną, ostatnio była kolejna, 2–3-procentowa podwyżka. Pocieszające jest jednak to, że od tego czasu można również kupować energię bezpośrednio od producenta, a miejscowy zakład energetyczny będzie pobierał tylko opłatę za jej przesyłanie. Być może ta mała prywatyzacja doprowadzi do wzrostu konkurencyjności zakładów energetycznych i pozwoli na obniżenie naszych kosztów związanych z energią elektryczną.

    — Jak ocenia Pan asortyment odmian znajdujących się w uprawie w Polsce?

    AO: Jest bardzo dużo nowych odmian, ale to, które z nich rynek zaakceptuje, okazuje się dopiero w trakcie sprzedaży. Na przykład, pewna odmiana z przedsiębiorstwa Kordes, która pojawiła się w ubiegłym roku i była mocno promowana przez tego hodowcę, okazała się niewypałem na rynku, ze względu na bardzo małą trwałość kwiatów po ścięciu. Wprawdzie przechowywane w chłodni wyglądały normalnie, ale w warunkach pokojowych więdły po jednym, dwóch dniach, przez co konsumenci szybko zrazili się do tej odmiany.

    Niepewność co do trafnego wyboru nowości, a także specyfika naszego rynku, sprawiają, że większość polskich producentów róż szklarniowych uprawia wiele odmian na raz — ja mam ich ok. 30 na swojej plantacji. To stanowi dodatkowe utrudnienie.

    — Czy są jakieś nowe rozwiązania dotyczące opłat licencyjnych, które muszą wnosić producenci kwiatów róż?

    AO: Problem licencji jest bardzo trudny do rozwiązania, co wynika przede wszystkim z wysokości opłat. Niewielu jest jeszcze u nas producentów, którzy prowadzą uprawę całoroczną z doświetlaniem roślin w zimie i nie sprawiają kłopotów licencjobiorcom. Większość uprawia róże sezonowo, bez doświetlania, z okresem spoczynku i obniżoną temperaturą w zimie. Dla nich wydatek 0,85 euro za sadzonkę, bo tyle wynosi opłata lecencyjna, jest niewspółmiernie wysoki do uzyskiwanych efektów produkcyjnych. Podjęliśmy jako stowarzyszenie negocjacje z właścicielami licencji odnoś­nie do wysokości opłat naliczanych tym producentom, którzy uprawę prowadzą sezonowo, i na razie tylko jedna firma zgodziła się na obniżenie w tym przypadku opłat licencyjnych o 50%. Inne zaś wychodzą z założenia: "Jak cię nie stać, to nie uprawiaj!"

    — Co się dzieje, gdy producent uprawiający jakąś odmianę rezygnuje z niej np. po roku, czy wówczas musi wnieść 100% opłat licencyjnych?

    AO: Takie sytuacje często się zdarzają, szczególnie w odniesieniu do nowych odmian. Jednak zasadniczo umowa jest taka, że do roku, gdy dana odmiana nie sprawdzi się
    w produkcji lub nie przyjmie się na rynku, można ją usunąć z plantacji nie opłacając licencji, ale w zamian trzeba posadzić inną odmianę z tej samej firmy, z której pochodziła ta wycofana. W ten sposób hodowca nie angażując własnych środków promuje odmianę kosztem ogrodnika, który często zastanawia się, czy dalej ją uprawiać, czy też nie, czekając na to, jak rynek zweryfikuje tę nowość.

    — Czy widzi Pan szansę zmiany na lepsze, a więc oferowanie przez hodowców i ich przedstawicieli tylko odmian już dobrze sprawdzonych, także w naszych warunkach produkcyjnych i rynkowych?

    AO: Nie, to jest raczej niemożliwe, dlatego że każdy rynek jest inny. Inne są gusty i przyzwyczajenia konsumentów pod względem kolorystyki i wielkości kwiatów. W każdym kraju rynek sam musi zaakceptować dana odmianę. Wobec tego trudno jest przewidzieć, czy odmiana, która dobrze się sprawdza w warunkach francuskich, angielskich czy niemieckich, sprawdzi się także w warunkach polskich. Wydaje mi się, że firmami, które najlepiej trafiają obecnie w gusty polskich konsumentów, są Rosen Tantau i Schreurs.

    — Jak długi jest żywot odmiany, jak często wymieniane są nasadzenia?

    AO: Obecnie większość nasadzeń jest utrzymywana do 4 lat. W momencie likwidacji około 50% odmian jest wymieniane na nowe — te, które się dobrze przyjęły na rynku, pozostają w dalszej uprawie. W ostatnich pięciu, sześciu latach duży udział na plantacjach mają nowe, wprowadzane w danym roku, odmiany.

    — Czy nie należałoby dążyć do bardziej zorganizowanego działania naszych ogrodników zajmujących się uprawą róż i tworzenia, na przykład, grup producenckich, podobnie jak to się dzieje w branży warzywniczej czy sadowniczej?

    AO: Pomysł nie jest zły, ale istnieje problem poziomu produkcji w poszczególnych gospodarstwach, a także przygotowania kwiatów do handlu. I tak, jakość powinna być wysoka, stabilna i wyrównana, a ponadto potrzebne jest jednolite opakowanie, tak by trudno było odróżnić, z którego gospodarstwa pochodzą poszczególne partie towaru. Samo bowiem stworzenie grupy producenckiej, bez zachowania tych rygorystycznych reżimów jakościowych, nie ma sensu.

    — Miniony rok okazał się mało korzystny dla wielu producentów róż pod osłonami, mówi się, że ceny spadły o 20% w porównaniu z rokiem 2004. Jakie są powody tej dekoniunktury? Czy coś się może zmienić w roku 2006?

    AO: Tak, w zeszłym roku ciepła i długa jesień sprawiła, że na rynku dużo było kwiatów niskiej jakości, pochodzących z upraw niedoświetlanych. Taki towar można było spotkać na rynku jeszcze w drugiej połowie grudnia: jakościowo kiepski, ale — co się liczy dla niektórych nabywców — tani. A jak wiadomo, niezbyt zamożni polscy konsumenci częstokroć wolą właśnie tego typu towar — nawet mało atrakcyjny pod względem jakości, za to atrakcyjny cenowo. Duży wpływ na cenę ma też, i w dalszym ciągu będzie miał, nasilający się import kwiatów róż z Afryki, nie zawsze wysokiej jakości, ale oferowanych po niskiej cenie (w połowie grudnia 2005 roku kwiaty długości 40–50 cm można było kupić za 1 zł). Takie ceny uzyskiwane przez polskich producentów absolutnie nie rekompensują kosztów ogrzewania i doświet­lania plantacji! W krajach afrykańskich produkcja może być tania, ponieważ nie wymaga nakładów na energię — przez cały rok rośliny mają zapewnione, w naturalny sposób, odpowiednie warunki termiczne i świetlne. Nie wydaje mi się, by w 2006 roku coś miało się w tym względzie zmienić. Może się natomiast "poprawić" u nas pogoda jesienią, co zwiększy konkurencyjność kwiatów róż dobrej jakości ze szklarniowej rodzimej produkcji.

    — Życzę Panu i innym producentom jak najlepszych wyników w bieżącym sezonie i dziękuję bardzo za rozmowę.

    rozmawiał Mariusz Podymniak

    — Jak kwiaty róż polskiej produkcji mogą konkurować z tymi napływającymi z importu, które pochodzą głównie z Holandii i — coraz częściej — z Afryki czy Ameryki Południowej?



    Adam Orłowski: Przede wszystkim jakością. Od marca do połowy października nasze róże są równie dobrej jakości, jak holenderskie. Natomiast gorzej jest w okresie jesienno-zimowym. Polscy producenci nie powinni wówczas unikać doświetlania roślin, dlatego że kwiaty z upraw niedoświet­lanych, szczególnie od października do połowy grudnia, są złej jakości. Doświetlanie nie gwarantuje nam wprawdzie dużego zarobku, ale pozwala „zatrzymać” hurtownika, który nie szuka wówczas towaru pochodzącego z importu.


    Towar, który w tym czasie przywożony jest z Holandii, pochodzi bowiem zwykle z plantacji doświetlanych. Choć nie zawsze. Tam również koszty produkcji wzrosły i w bieżącym sezonie część upraw szklarniowych nie była doświetlana w okresie zimowym. A więc niektórzy Holendrzy przechodzą na podobny system produkcji, jaki funkcjonuje w wielu polskich gospodarstwach. Z drugiej strony, sporo firm holenderskich prowadzi pod swoim szyldem produkcję róż w Kenii czy w innych krajach afrykańskich, gdzie warunki świetlne i inne czynniki bardzo sprzyjają wzrostowi róż, i skąd sprowadzany jest towar na europejski rynek. Na przykład De Ruiter Roses ma w Afryce swoje plantacje na powierzchni 20 ha, w jednym kompleksie.


    Ważną rolę, jeśli chodzi o konkurencyjność towaru, odgrywa również opakowanie — sam już wprowadziłem kody kreskowe na folię do pakowania kwiatów, co znacznie ułatwia handel z hurtownikami. Osobiście nie zajmuję się eksportem, ale firmy kupujące ode mnie kwiaty róż, sprzedają je w Czechach i Niemczech. Dobra jakość plus opakowanie to czynniki, które tę sprzedaż ułatwiają.


    Celowe dla pobudzenia sprzedaży byłoby też rozpoczęcie promocji w kraju kwiatów róż z rodzimej produkcji.



    — Czy wysokie są koszty instalacji niezbędnej do doświetlania asymilacyjnego i jej użytkowania?



    AO: Jest to dosyć droga inwestycja. Przykładowo, doświet­lając 1 ha plantacji trzeba dysponować mocą około 1 MW, a żeby zapewnić roślinom natężenie 8000 luksów, trzeba zainstalować około 1000 lamp na hektarze szklarni. Coraz wyższe są również opłaty za energię elektryczną, ostatnio była kolejna, 2–3-procentowa podwyżka. Pocieszające jest jednak to, że od tego czasu można również kupować energię bezpośrednio od producenta, a miejscowy zakład energetyczny będzie pobierał tylko opłatę za jej przesyłanie. Być może ta mała prywatyzacja doprowadzi do wzrostu konkurencyjności zakładów energetycznych i pozwoli na obniżenie naszych kosztów związanych z energią elektryczną.



    — Jak ocenia Pan asortyment odmian znajdujących się w uprawie w Polsce?



    AO: Jest bardzo dużo nowych odmian, ale to, które z nich rynek zaakceptuje, okazuje się dopiero w trakcie sprzedaży. Na przykład, pewna odmiana z przedsiębiorstwa Kordes, która pojawiła się w ubiegłym roku i była mocno promowana przez tego hodowcę, okazała się niewypałem na rynku, ze względu na bardzo małą trwałość kwiatów po ścięciu. Wprawdzie przechowywane w chłodni wyglądały normalnie, ale w warunkach pokojowych więdły po jednym, dwóch dniach, przez co konsumenci szybko zrazili się do tej odmiany.


    Niepewność co do trafnego wyboru nowości, a także specyfika naszego rynku, sprawiają, że większość polskich producentów róż szklarniowych uprawia wiele odmian na raz — ja mam ich ok. 30 na swojej plantacji. To stanowi dodatkowe utrudnienie.



    — Czy są jakieś nowe rozwiązania dotyczące opłat licencyjnych, które muszą wnosić producenci kwiatów róż?



    AO: Problem licencji jest bardzo trudny do rozwiązania, co wynika przede wszystkim z wysokości opłat. Niewielu jest jeszcze u nas producentów, którzy prowadzą uprawę całoroczną z doświetlaniem roślin w zimie i nie sprawiają kłopotów licencjobiorcom. Większość uprawia róże sezonowo, bez doświetlania, z okresem spoczynku i obniżoną temperaturą w zimie. Dla nich wydatek 0,85 euro za sadzonkę, bo tyle wynosi opłata lecencyjna, jest niewspółmiernie wysoki do uzyskiwanych efektów produkcyjnych. Podjęliśmy jako stowarzyszenie negocjacje z właścicielami licencji odnoś­nie do wysokości opłat naliczanych tym producentom, którzy uprawę prowadzą sezonowo, i na razie tylko jedna firma zgodziła się na obniżenie w tym przypadku opłat licencyjnych o 50%. Inne zaś wychodzą z założenia: „Jak cię nie stać, to nie uprawiaj!”



    — Co się dzieje, gdy producent uprawiający jakąś odmianę rezygnuje z niej np. po roku, czy wówczas musi wnieść 100% opłat licencyjnych?



    AO: Takie sytuacje często się zdarzają, szczególnie w odniesieniu do nowych odmian. Jednak zasadniczo umowa jest taka, że do roku, gdy dana odmiana nie sprawdzi się
    w produkcji lub nie przyjmie się na rynku, można ją usunąć z plantacji nie opłacając licencji, ale w zamian trzeba posadzić inną odmianę z tej samej firmy, z której pochodziła ta wycofana. W ten sposób hodowca nie angażując własnych środków promuje odmianę kosztem ogrodnika, który często zastanawia się, czy dalej ją uprawiać, czy też nie, czekając na to, jak rynek zweryfikuje tę nowość.



    — Czy widzi Pan szansę zmiany na lepsze, a więc oferowanie przez hodowców i ich przedstawicieli tylko odmian już dobrze sprawdzonych, także w naszych warunkach produkcyjnych i rynkowych?



    AO: Nie, to jest raczej niemożliwe, dlatego że każdy rynek jest inny. Inne są gusty i przyzwyczajenia konsumentów pod względem kolorystyki i wielkości kwiatów. W każdym kraju rynek sam musi zaakceptować dana odmianę. Wobec tego trudno jest przewidzieć, czy odmiana, która dobrze się sprawdza w warunkach francuskich, angielskich czy niemieckich, sprawdzi się także w warunkach polskich. Wydaje mi się, że firmami, które najlepiej trafiają obecnie w gusty polskich konsumentów, są Rosen Tantau i Schreurs.



    — Jak długi jest żywot odmiany, jak często wymieniane są nasadzenia?



    AO: Obecnie większość nasadzeń jest utrzymywana do 4 lat. W momencie likwidacji około 50% odmian jest wymieniane na nowe — te, które się dobrze przyjęły na rynku, pozostają w dalszej uprawie. W ostatnich pięciu, sześciu latach duży udział na plantacjach mają nowe, wprowadzane w danym roku, odmiany.



    — Czy nie należałoby dążyć do bardziej zorganizowanego działania naszych ogrodników zajmujących się uprawą róż i tworzenia, na przykład, grup producenckich, podobnie jak to się dzieje w branży warzywniczej czy sadowniczej?



    AO: Pomysł nie jest zły, ale istnieje problem poziomu produkcji w poszczególnych gospodarstwach, a także przygotowania kwiatów do handlu. I tak, jakość powinna być wysoka, stabilna i wyrównana, a ponadto potrzebne jest jednolite opakowanie, tak by trudno było odróżnić, z którego gospodarstwa pochodzą poszczególne partie towaru. Samo bowiem stworzenie grupy producenckiej, bez zachowania tych rygorystycznych reżimów jakościowych, nie ma sensu.



    — Miniony rok okazał się mało korzystny dla wielu producentów róż pod osłonami, mówi się, że ceny spadły o 20% w porównaniu z rokiem 2004. Jakie są powody tej dekoniunktury? Czy coś się może zmienić w roku 2006?



    AO: Tak, w zeszłym roku ciepła i długa jesień sprawiła, że na rynku dużo było kwiatów niskiej jakości, pochodzących z upraw niedoświetlanych. Taki towar można było spotkać na rynku jeszcze w drugiej połowie grudnia: jakościowo kiepski, ale — co się liczy dla niektórych nabywców — tani. A jak wiadomo, niezbyt zamożni polscy konsumenci częstokroć wolą właśnie tego typu towar — nawet mało atrakcyjny pod względem jakości, za to atrakcyjny cenowo. Duży wpływ na cenę ma też, i w dalszym ciągu będzie miał, nasilający się import kwiatów róż z Afryki, nie zawsze wysokiej jakości, ale oferowanych po niskiej cenie (w połowie grudnia 2005 roku kwiaty długości 40–50 cm można było kupić za 1 zł). Takie ceny uzyskiwane przez polskich producentów absolutnie nie rekompensują kosztów ogrzewania i doświet­lania plantacji! W krajach afrykańskich produkcja może być tania, ponieważ nie wymaga nakładów na energię — przez cały rok rośliny mają zapewnione, w naturalny sposób, odpowiednie warunki termiczne i świetlne. Nie wydaje mi się, by w 2006 roku coś miało się w tym względzie zmienić. Może się natomiast „poprawić” u nas pogoda jesienią, co zwiększy konkurencyjność kwiatów róż dobrej jakości ze szklarniowej rodzimej produkcji.



    — Życzę Panu i innym producentom jak najlepszych wyników w bieżącym sezonie i dziękuję bardzo za rozmowę.



    rozmawiał Mariusz Podymniak

    Related Posts

    None found

    Poprzedni artykułMASZYNY DLA SZKÓŁKARSTWA
    Następny artykułRENESANS SPICHLERZA EUROPY

    ZOSTAW ODPOWIEDŹ

    Wpisz treść komentarza
    Wpisz swoje imię

    ZGODA NA PRZETWARZANIE DANYCH OSOBOWYCH *

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany, podajesz go wyłącznie do wiadomości redakcji. Nie udostępnimy go osobom trzecim. Nie wysyłamy spamu. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem*.