RÓŻANY KRYZYS

    Od dwóch lat mamy w Polsce nadprodukcję krzewów róż, ze wszystkimi, typowymi dla tego zjawiska objawami: gwałtownym spadkiem cen i ograniczeniem zbytu. Okresy koniunktury i jej braku przeżywaliśmy już w przeszłości wielokrotnie, jednak w miarę regularnie następowały po sobie lata lepsze i gorsze, z przewagą tych pierwszych. Pozwalało to nie tylko utrzymać produkcję na określonym poziomie, ale ją wyraźnie zdynamizować (w latach 1980–95 nastąpił prawie dziesięciokrotny wzrost). Jednak obecna sytuacja różni się od poprzednich zasadniczo. Nie tylko skalą problemu, wynikającą z wielkości produkcji, ale przede wszystkim brakiem optymistycznych perspektyw na najbliższą przyszłość.
















































    Przyczyny zjawiska
    Należy ich upatrywać, z jednej strony, w — utrzymującej się od kilku lat — bardzo dużej produkcji róż w polskich szkółkach, a z drugiej — kurczeniu się rynków zbytu, zwłaszcza zachodnioeuropejskiego. Ubiegły rok, drugi z kolei sezon wyraźnej dekoniunktury, objawiającej się przede wszystkim znacznym spadkiem cen (o ponad 50%, co i tak nie gwarantowało zbytu), zakończył się paleniem wielu tysięcy niesprzedanych krzewów róż. Rezultatem było istotne zmniejszenie wielkości nasadzeń podkładek wiosną bieżącego roku. Jednak ograniczenie produkcji (można szacować, że o 30–40%) nie rozwiąże problemu.
    Krajowy rynek zbytu nadal zajmuje pozycję marginalną wchłaniając do kilkunastu procent produkcji. Dominującą rolę odgrywa eksport na Zachód (sprzedaż krzewów róż na Wschód dopiero raczkuje). Na rynku zachodnim również jest nadprodukcja, co owocuje spadkiem sprzedaży i frustracją tamtejszych producentów oraz ograniczeniem zakupów z zewnątrz, głównie z Polski, Węgier i Bułgarii. Obrona rynków zachodnich przed zalewem tańszych róż (m.in. z Polski), przybrała przy tym dość dramatyczną formę. Z jednej strony, mamy do czynienia z ludźmi interesu, kupcami, którzy mając doskonałe rozeznanie w sytuacji na różanym rynku, wykorzystując wieloletnie doświadczenie handlowe i brak takowego u polskich producentów, bezlitośnie zbijają cenę (wiedzą o tym, że nasi szkółkarze skłonni są sprzedać krzewy nawet poniżej kosztów produkcji niż spalić część róż dla utrzymania ceny). Z drugiej zaś strony — i to uważam za zdecydowanie groźniejsze zjawisko — wytoczona została batalia o przestrzeganie praw własności do odmian, opłaty licencyjne, itp. W skrajnych przypadkach skutkuje to zatrzymywaniem transportów na granicy, niszczeniem załadowanych krzewów, inspekcjami w szkółkach. Wszystko to podobno zgodnie z prawem i obowiązującymi przepisami.



    Meandry prawne związane z własnością odmian
    Hodowcy oraz właściciele odmian róż uważają, że sprawa jest klarowna pod względem prawnym, a także jednoznaczna w interpretacji, i takie stanowisko prezentują wobec polskich szkółkarzy oraz je egzekwują poprzez swoich przedstawicieli w Polsce (notabene przedstawicielem jednej z firm jest kancelaria adwokacka, a nie osoba z branży ogrodniczej). W skrócie można rzecz ująć następująco:
    1. Każdy producent powinien wnosić opłatę licencyjną za produkowane i chronione w Polsce róże.
    2. Wprowadzanie wyprodukowanych w Polsce róż na rynki Europy Zachodniej nie może naruszać prawa europejskiego.
    Rodzą się jednak problemy, których istota jest następująca:
    Ad. 1. W przypadku odmian róż chronionych w Polsce*, czyli zgłoszonych lub wpisanych do Księgi Ochrony Wyłącznego Prawa prowadzonej przez Centralny Ośrodek Badania Odmian Roślin Uprawnych w Słupi Wielkiej, sprawa jest rzeczywiście klarowna. Producent chcąc rozmnażać odmiany chronione w Polsce musi wnieść opłatę licencyjną, by legalnie handlować nimi w kraju czy za granicą (choć utrudnieniem w przestrzeganiu prawa jest to, że w Księdze Ochrony podaje się wyłącznie nazwy hodowlane tych odmian, podczas gdy w powszechnym użyciu funkcjonują nazwy handlowe). Wiele odmian z tej listy podlega jednak reglamentacji — właściciel nie jest zainteresowany ich rozmnażaniem w sposób nieograniczony, a szczególnie na terenie Polski**. Spotykane są wobec tego obwarowania, np. udzielenie zgody na wykup przez szkółkarza limitowanej liczby oczek pod warunkiem sprzedaży krzewów wyłącznie w kraju (bezwzględny zakaz eksportu na Zachód). W razie nielegalnej produkcji tych odmian grozi likwidacja uprawy oraz sprawa sądowa o naruszenie praw własności i rekompensata finansowa, a przy eksporcie — zatrzymanie transportu na granicy, zniszczenie krzewów, również sąd i kara pieniężna.
    Ad. 2. Zasadniczo odmienna i trudniejsza jest sprawa z pozostałymi, starszymi odmianami róż, czyli takimi, które już nie mogą być u nas chronione wyłącznym prawem (w masowej produkcji szkółkarskiej znajdują się właśnie takie odmiany, funkcjonujące na rynku od kilkunastu czy kilkudziesięciu lat, produkowane i sprzedawane w kraju całkowicie legalnie). Miliony polskich róż z tej grupy kierowane na rynki europejskie stanowią olbrzymie zagrożenie dla produkcji w krajach zachodnich (polskie róże są tańsze) oraz pozbawiają hodowców sporych wpływów z tytułu opłat licencyjnych. Paradoksem jest jednak to, że polski szkółkarz nie ma możliwości wniesienia opłat licencyjnych za odmiany niechronione w Polsce (a chronione za granicą). Podobnie, hodowcy z Zachodu nie chcą się zgodzić, by opłaty za stare odmiany ponosił importer — zagraniczny odbiorca polskich krzewów róż. Eksport tych odmian jest zaś w świetle prawa unijnego nielegalny, w związku z tym polskie transporty mogą być (i są) zatrzymywane na granicy, a krzewy róż niszczone. Jednocześnie zagraniczni hodowcy niechętnie udostępniają polskim szkółkarzom wykazy odmian przez siebie chronionych na Zachodzie — w krajach docelowych dla naszych krzewów róż.



    Próby rozwiązania problemu, czyli różna postawa hodowców
    Związek Szkółkarzy Polskich powołał specjalny zespół, który od kilku lat próbuje rozwiązać różany problem. Niestety, rezultaty są mizerne. Liczne rozmowy z firmami hodowlanymi praktycznie nie pomogły przełamać impasu. Tymczasem produkcja róż jest w toku, a przed każdą jesienią rosną emocje i pojawia się pytanie, ile transportów róż zostanie zatrzymane na granicy.
    Jedyną jaskółką jakiegoś porozumienia jest postawa firmy Poulsen Roser ApS i jej polskiego przedstawiciela (Florpak). Od samego początku w sposób jasny przedstawiła swoje stanowisko (wysokość opłat licencyjnych, zasady i terminy płatności) oraz wykaz odmian chronionych, co w sposób jednoznaczny ułatwia szkółkarzowi podjęcie decyzji, czy warto produkować odmiany tej firmy i jakie trzeba w związku z tym ponieść koszty. Chęć współpracy w rozwiązaniu problemu podjęły również firmy Rosen Tantau (trudne rozmowy trwają) oraz Prego Royalty. Brak natomiast jakiegokolwiek odzewu ze strony firm: W. Kordes Shne, Noak Rosen i Meilland Star Rose.
    Należy jednak mniemać, że uda się w końcu osiągnąć jakiś kompromis chroniący polskich szkółkarzy, być może ustalić okres przejściowy (2, 3 lata, kiedy polscy szkółkarze wnosiliby opłaty w wysokości 10–15 fenigów za stare odmiany chronione w kraju importera, a w tym czasie mogliby zmienić strukturę odmianową upraw, jednocześnie wywiązując się z umów handlowych i nie tracąc zbytu na produkcję będącą już w toku). W przeciwnym razie krajowa produkcja róż zostanie ograniczona do słabiutkich potrzeb rynku wewnętrznego, a to oznaczałoby jej upadek.



    Głębsze podłoże kryzysu
    Warto się zastanowić, jak faktycznie wygląda sytuacja polskiego szkółkarza-producenta róż, jego status, stopień zorganizowania. Pozwoli to lepiej zrozumieć, dlaczego jest tak, jak jest, i czy tak być musi. Otóż w ostatnich latach wiele się zmieniło w szkółkarstwie polskim. Coraz częściej mamy do czynienia z firmami z prawdziwego zdarzenia, gospodarującymi na własnym gruncie, posiadającymi specjalistyczny sprzęt i zaplecze produkcyjno-przechowalnicze, zatrudniającymi oficjalnie stałych pracowników, z którymi wiążą się dodatkowe nakłady: zaplecze socjalne, świadczenia wynikające z kodeksu pracy. Nikt chyba nie ma więc wątpliwości, że sporo kosztuje i obciąża każdy krzew róży:
    — wyprodukowanie roślin odpowiedniej jakości, za pomocą nowoczesnej technologii;
    — utrzymanie gospodarstwa na właściwym poziomie (utwardzone drogi, place manewrowe, hale produkcyjne i przechowalnicze z chłodniami włącznie);
    — sprawna obsługa klienta w godziwych warunkach;
    — prowadzenie choćby skromnego biura z telefonem, faksem, itp.
    Oprócz kosztów bezpośrednich (nawozy, pestycydy, roślinny materiał wyjściowy, robocizna, itp.), sporo szkółek ponosi te dodatkowe koszty, co nie pozostaje bez wpływu na cenę krzewu. Jest ona — bo musi być — wyższa niż oferowana przez drobne szkółki rodzinne, zajmujące się produkcją róż koniunkturalnie, bez ponoszenia większości wyżej omówionych kosztów. Dochód z produkcji róż jest w przypadku tych małych szkółek uzupełnieniem dochodów uzyskiwanych z innych źródeł (praca w przemyśle bądź usługach). Dlatego ta grupa producentów — niestety spora i z istotną w sumie wielkością produkcji — zadowoli się bardzo niską ceną oferowaną przez klienta, a przy powtarzającej się sytuacji zaniecha produkcji nie ponosząc żadnych dodatkowych kosztów. Profesjonalne gospodarstwa szkółkarskie, dla których dochód ze sprzedaży krzewów jest jedynym źródłem utrzymania, nie mogą natomiast realizować zbytu poniżej kosztów produkcji, gdyż grozi to plajtą. Zmiana profilu produkcji lub zmiana branży, np. na pozarolniczą, spowodowałaby zaś spore obciążenie finansowe, co mogłoby pogłębić kiepską kondycję firmy. Jak długo jeszcze drobne, koniunkturalne szkółki będą destabilizowały rynek różany w Polsce — trudno powiedzieć (oczywiste, że im krócej, tym lepiej). Pocieszający jest tylko fakt, że w Europie Zachodniej nie ma już dawno miejsca na amatorszczyznę, wyregulował to rynek. Podobne zjawisko, profesjonalizacji produkcji szkółkarskiej, obserwujemy u nas, co jest obiecującym objawem.
    Takim przemianom sprzyja też podejście do handlu wielu zagranicznych kontrahentów. Duży, poważny klient chce kupować dużą partię jednorodnego materiału, w określonym asortymencie, przygotowaną według europejskich standardów, w jednym miejscu, z pełną obsługą (załadunek) i kompletem dokumentów (w przypadku eksportu — odprawa celna i świadectwo fitosanitarne). Za tak zrealizowaną umowę gotów jest zapłacić więcej — ponosi bowiem dodatkowe koszty za jakość, terminowość, fachowość — by w zamian mieć gwarancję, że otrzyma zamówiony wcześniej towar. Przy dużym rozdrobnieniu produkcji małe szkółki nie są w stanie sprostać ww. oczekiwaniom i — mając tę świadomość — próbują niską ceną zainteresować klienta.



    Konieczna współpraca producentów róż
    Skutecznym sposobem przeciwdziałania kryzysowi różanemu mogłaby być współpraca producentów w zakresie ustalania wielkości produkcji, struktury odmianowej i polityki cenowej. Założenia są proste i szczytne, niestety, bardzo trudne w realizacji. Od wielu bowiem lat naszą bolączką jest brak danych statystycznych (opracowywanych przez kompetentne ośrodki) na temat wielkości produkcji krzewów róż oraz rozmiarów sprzedaży na rynku krajowym i zagranicznym. Cała nasza wiedza opiera się na szacunkach, które znacznie rozmijają się z prawdą. W związku z tym szkółkarze podejmują decyzje o wielkości produkcji i strukturze odmianowej na podstawie subiektywnych przesłanek (doświadczenie z minionych lat, obserwacja tendencji na rynkach zachodnich, intuicja, czyli tzw. nos). Wadą tego typu rozumowania jest niechęć do dzielenia się swoimi pomysłami z kolegami (mogłoby się okazać, że wielu konkurentów myśli podobnie). Tymczasem pełniejsze rozeznanie co do skali produkcji dałoby szkółkarzowi szansę podjęcia decyzji, czy ryzykować i powielać istniejącą produkcję, czy może niektóre odmiany ograniczyć, zamiast później je palić. Zaczątki tego typu banku informacji zostały stworzone w ZSzP, dzięki czemu można zorientować się, jakie odmiany róż, w jakich ilościach i przez kogo są produkowane. Dane pochodzą z ofert handlowych, które członkowie przesyłają do biura. Pomagają one zorientować się, których odmian produkuje się dużo, co niesie za sobą trudności w zbycie. Pozwala to na ewentualne zaplanowanie elastycznej polityki cenowej w odniesieniu do tych odmian, lecz twardego stanowiska — do pozostałych. Paradoks nadprodukcji polega bowiem na tym, że często zaledwie 10-procentowa nadwyżka powoduje spadek ceny całego wyprodukowanego towaru. Mając odpowiednio wcześnie wiarygodne dane można zaś podjąć decyzję o spaleniu 10% produkcji, aby dla pozostałych 90% utrzymać godziwą cenę. Tak się robi na Zachodzie, może i u nas kiedyś do tego dojdzie. Oby jak najwcześniej.
    Aby jednak tego typu decyzje były podejmowane, musi powstać silna, zintegrowana grupa producentów krzewów róż, przełamująca — przy wspólnocie interesów i zdrowych zasadach konkurencji — mylne stereotypy, że lepiej radzić sobie w pojedynkę. Problemy na różanym rynku nie są już bowiem tylko wewnętrzną sprawą szkółkarzy polskich i krajowego rynku. Przychodzi nam stawić czoła zdecydowanie mocniejszym i lepiej zorganizowanym grupom interesu z Zachodu. Aby nie przegrać z kretesem, należy te działania rozpocząć jak najszybciej. Nie tylko integrując środowisko szkółkarskie, ale przede wszystkim inicjując śmiałe wystąpienia do władz krajowych i resortowych o ochronę naszych interesów oraz pomoc w likwidowaniu przeszkód w eksporcie. Jednym słowem chodzi o lobbing. Nikt za nas tego nie zrobi, o czym przekonuje wieloletni letarg, w jakim tkwi resort rolnictwa, ułomne ustawy wprowadzane w życie (vide ustawa o nasiennictwie), brak woli współpracy u odpowiedzialnych za te sprawy jednostek administracyjnych.



    Marnowane szanse
    Zakładając, iż świadomość producentów róż wzrosła w ostatnim czasie — chociażby z racji niesprzedanych nadwyżek produkcyjnych — należałoby oczekiwać, że istnieje dobry klimat do rozpoczęcia tego typu działań, a szkółkarze poszukują wszelakiej okazji do spotkań, dyskusji, aż kipią pomysłami oraz deklarują aktywny udział w tych żmudnych i niewdzięcznych pracach.
    Jak natomiast jest faktycznie, miałem okazję przekonać się podczas Ogólnopolskiej Konferencji „Róże w szkółce i pod osłonami”, zorganizowanej 23 marca br. w Instytucie Sadownictwa i Kwiaciarstwa w Skierniewicach, gdzie podzieliłem się z zebranymi swoimi uwagami na temat nurtujących nas problemów. Dyskusję po moim wystąpieniu i spotkanie w gronie zainteresowanych przełożono, z powodów czasowych, na koniec konferencji. Spodziewałem się sporego grona uczestników i konkretnych postulatów, gdyż frekwencja — jak zwykle w Skierniewicach — była znakomita. Jakież jednak było moje zaskoczenie, gdy w sali pozostało d w ó c h (!) szkółkarzy, których raczej interesowało bardziej szczegółowe rozwinięcie jednej z tez mojej prelekcji niż omówienie współpracy na przyszłość. Ręce opadają. O co w tym wszystkim chodzi? Co robić dalej?
    Wiadomo, to wszystko, co przedstawiłem powyżej. Szkoda tylko, że zmuszeni jesteśmy działać w wąskiej grupie członków ZSzP. A zatem będzie to w dalszym ciągu dreptanie w miejscu, gdyż siła przebicia (lobbing) przy 140 członkach, bo tyle liczy związek, jest kiepska. A to nie wróży dobrze na przyszłość.

    Related Posts

    None found

    Poprzedni artykułMIĘDZY USTAWĄ A ZDROWYM ROZSĄDKIEM
    Następny artykułMONITOROWANIE RYNKU ROLNEGO

    ZOSTAW ODPOWIEDŹ

    Wpisz treść komentarza
    Wpisz swoje imię

    ZGODA NA PRZETWARZANIE DANYCH OSOBOWYCH *

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany, podajesz go wyłącznie do wiadomości redakcji. Nie udostępnimy go osobom trzecim. Nie wysyłamy spamu. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem*.