Sztuka czekania

Bitwa pod Borodino, okupiona przez obie strony straszliwymi stratami, została jednak przegrana przez Francuzów, bo złamała ofensywną wolę Wielkiej Armii. Niejako siłą rozpędu została zajęta Moskwa, ale w 5 tygodni później rozpoczął się odwrót. 18 października 1812 r. Kutuzow wiedział już, że wygrał.

Potem bowiem Wielka Armia zmieniała się stopniowo w tłum, myślący głównie o własnym ocaleniu. Bolszewicy w 1920 r. nie zajęli Warszawy, ale byli już pod Radzyminem, kiedy Marszałek Józef Piłsudski uderzył znad Wieprza w odsłonięte prawe skrzydło „genialnego” Tuchaczewskiego. Uderzenie to stało się początkiem Cudu nad Wisłą.

O sukcesie obu wodzów zdecydowało to, że posiedli… nie, nie umiejętność, ale właśnie sztukę czekania. Składa się na nią bowiem umiejętność samodzielnego myślenia, gruntowna znajomość swej profesji i świadomość własnej roli w wydarzeniach, cierpliwość i (nade wszystko) odporność psychiczna. Sztukę czekania posiadać muszą również dyplomaci, a także… sadownicy. Sukcesy tych ostatnich zapisywane bywają już nie na kartach historii, ale najwyżej w kronikach rodzinnych. A jednak, aby odnosić sukcesy na owocowym rynku, trzeba posiadać wszystkie cechy, które wymieniłem.

Bardzo łatwo ulec myślowym schematom, dotyczącym na przykład sytuacji na rynku czarnych porzeczek czy wiśni. Skoro bowiem w 2011 r. za kilogram tych pierwszych płacono ponad 4 zł, a drugie kosztowały w granicach 2,5 zł, to dlaczego za rok czy dwa nie ma się to powtórzyć? A skoro tak, to nic, tylko sadzić! Myślało tak wielu, skoro na rynku szkółkarskim sadzonki czarnych porzeczek i drzewka wiśni były wysoko cenione i poszukiwane. Czy jednak rzeczywiście mieli rację? Przecież 2011 r. był już piątym rokiem koniunktury na rynku czarnych porzeczek. A doświadczenia z lat ubiegłych wskazują, że zwykle właśnie po takim czasie rozpoczyna się porzeczkowy „dołek”. Niektórzy już dostrzegają jego pierwsze symptomy. A różnice cenowe pomiędzy „dołkiem” a „górką” przekraczają 1000%.

Wiśnie przemysłowe zaczęły dobrze „płacić” w 2010 r., kiedy poziom ich produkcji w Polsce spadł poniżej 150 tys. ton. A w roku 2011 wzrósł już do 175 tys. ton. Ceny były jeszcze wysokie, bo brakowało innych mrożonek. Drzewek jesienią poszukiwano i płacono za rozgałęzione 6 złotych i więcej. Jest zatem prawdopodobne, że w nadchodzących latach produkcja wiśni będzie rosła nadal. To zaś, w pobliżu pułapu 200 tys. ton, kończy się zwykle załamaniem rynku owoców, które z reguły trwa 3–4 lata. Może więc lepiej wstrzymać się z sadzeniem wiśni jeszcze przez 2–3 lata? Niejeden raz bywało już przecież tak, że w owocowym cenowym „dołku” piękne drzewko wiśni można było kupić za 2 zł i jeszcze potem zarobić na wysokich cenach owoców.

Czy nareszcie „drgnęło ”?
Początek bieżącego sezonu handlowego na rynku jabłek okazał się dość niezwykły. W poprzednich latach, zwłaszcza wtedy gdy podaż tych owoców bywała ograniczona, zdarzało się, że o jabłka deserowe rywalizowały dwa sektory tego rynku: krajowy i eksportowy. Nie przypominam sobie jednak sytuacji, aby rywalizowały ze sobą eksport i… sektor przetwórczy. Wydaje się to niewiarygodne, a jednak ceny jabłek przemysłowych jeszcze do niedawna były konkurencyjne z oferowanymi przez eksporterów. W kulminacyjnym momencie, czyli na przełomie listopada i grudnia, w Małopolsce przemysł płacił nawet powyżej 0,9 zł/kg. Na Mazowszu cena skupu wynosiła wtedy około 0,8 zł/kg, czyli tyle, ile najchętniej chcieliby zapłacić eksporterzy.

[NEW_PAGE]Sytuacja taka trwała przez ponad 2 miesiące. Było to szkodliwe, bo skutecznie ograniczało eksport. Ocenia się, że zagraniczna sprzedaż od zbiorów do końca roku wyniesie zaledwie 100 tys. ton. W najlepszych latach sprzedawaliśmy w tym okresie 2–3 razy więcej.

Jest jednak i lepsza strona tego medalu. Oto w gospodarstwach posiadających zwykłe przechowalnie, pod koniec roku pozostał do sprzedaży już tylko ‘Idared’, który w tych warunkach może „poleżeć” jeszcze do lutego–marca. Cała reszta, za wyjątkiem ‘Gali’, została zakupiona przez przemysł. Co więcej, kierowano tam nawet jabłka przechowywane już w chłodniach. W sezonie obfitującym w „przerosty”, cierpiące pospolicie na gorzką plamistość podskórną, nie ma w tym nic dziwnego. Zupełnie niezwykłe jest zaś to, że nawet zawartość niektórych komór KA „wylądowała” na rampach zakładów przetwórczych.

Logiczną konsekwencją takiego rozwoju sytuacji mogła być poprawa koniunktury na rynku owoców deserowych i to zarówno w sektorze eksportowym, jak i krajowym. I chyba rzeczywiście coś jest na rzeczy, bo po długim okresie stagnacji w eksporcie słyszę z grójeckiego o nagłym wzroście zapotrzebowania na kartony. Tymczasem bardzo niemrawo, ale jednak, zaczynają również rosnąć ceny oferowane przez eksporterów. I tak za 1 kg ‘Idareda’ o średnicy 7 cm+ są oni gotowi obecnie zapłacić 1 zł. Za ‘Šampiona’ 6,5 cm+ można otrzymać 1,05 zł, a za ‘Jonagoreda’ 7,5 cm+ – 1,1 zł. Dotyczy to także innych odmian określanych jako „czerwony standard”.

Liderem na eksportowym rynku jest ‘Gala’. Za Galę Must® 7 cm+ można było w 2. połowie grudnia otrzymać 1,4–1,6 zł. ‘Royal Gala’, ‘Natali Gala’ czy inne sporty o paskowanym rumieńcu miały cenę 1,7–2,0 zł/kg – i to przy średnicy 6,5 cm+. ‘Gali’ zaczyna już brakować, bo nawet sadownicy, którzy na eksport przeznaczają prawie całą produkcję jabłek. uważają takie ceny za opłacalne i nie czekają ze sprzedażą. ‘Golden Delicious’ o średnicy 7 cm+ kosztuje 1,3–1,4 zł/kg i cenę tę także wielu akceptuje. A wszystko to dzieje się w sytuacji, gdy ceny „przemysłu” spadły do poziomu 0,7 zł/kg. Tłumaczy się to tym, że wielu przetwórców kończy już skup, a inni obawiają się jednak spadku cen KSJ, chociaż polski kosztuje 1560 euro za tonę i mówi się raczej o tendencjach wzrostowych.

Symptomy poprawy koniunktury widać również na Broniszach (hurt wtórny). Ceny w układzie miesiąc bieżący do poprzedniego znowu wzrosły. Wprawdzie już nie o 12%, jak w listopadzie, ale tylko o 6%, lecz i tak, jak na grudzień, jest to ewenement. Na przestrzeni ostatnich 10 lat ceny w grudniu spadały w stosunku do listopada średnio o 7%. Tylko raz (2004 r.) pozostały na stałym poziomie.

Połowa rynku
Import owoców południowych od lat utrzymuje się na poziomie 1,1–1,2 mln ton rocznie. Zgodnie z danymi GUS i obliczeniami ZEO IERiGŻ, w sezonie 2010/2011 owoce te miały udział w spożyciu wynoszący 51%. Ale jest to typowe na przykład także na rynku niemieckim. Jest to jednak zupełnie niezwykłe dla starszego pokolenia konsumentów, które było przyzwyczajone do tego, że „owoce z krain dalekich” pojawiały się na rynku tylko przed Bożym Narodzeniem i świętami Wielkiej Nocy. Po 1989 r. część analityków obawiała się nawet, że rosnący import tych owoców zniszczy krajowe sadownictwo. Podobnie jak w krajach „starej” UE, tak się jednak nie stało.

Dr Grzegorz Klimek
Instytut Ogrodnictwa w Skierniewicach

Related Posts

None found

Poprzedni artykułMniej owoców kiwi
Następny artykułLubelska Elizówka urosła

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wpisz treść komentarza
Wpisz swoje imię

ZGODA NA PRZETWARZANIE DANYCH OSOBOWYCH *

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany, podajesz go wyłącznie do wiadomości redakcji. Nie udostępnimy go osobom trzecim. Nie wysyłamy spamu. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem*.