„Sadownicy z wszystkich sadów i ogrodów łączcie się. Taka trawestacja, może ironiczna, przypomina nieodległe politycznie czasy, ale w odniesieniu do sadowników to wezwanie wydaje się — mimo wszystko — zasadne” — mówi Stefan Rogulski wiceprezes Dolnośląskiego Centrum Hurtu Rolno-Spożywczego we Wrocławiu, jednego z największych w kraju rynków hurtowych. „Tak można by w telegraficznym skrócie najlapidarniej zdefiniować główną ideę, zasady i — co ważne — potrzebę tworzenia grup producenckich, o których u nas coraz więcej się mówi, zaś niewiele
w tej mierze czyni.„
Adam J. Kilian: Dlaczego Pan aż tak mocno zabiega o organizowanie się rolników w grupy producenckie? Jaki ma w tym cel wiceszef wrocławskiej giełdy hurtowej, jeżeli — powiem może mało elegancko — Pan nie jest od produkcji sadowniczej, lecz od handlu.
Stefan Rogulski: Przewrotne pytanie. To jakby zapytać, po co nam chów krów, skoro mleko mamy w supermarkecie. Odpowiem wprost — przecież bez produkcji nie ma handlu i tyle.
AJK: Racja. I co, wobec tego, czyni wrocławski rynek hurtowy?
SR: Mamy całe pakiety przedsięwzięć, między innymi szkoleniowych, promocyjnych, marketingowych, organizacyjnych, aby skutecznie zachęcić, zmobilizować, a nawet nakłonić sadowników i ogrodników do tworzenia takich grup.
AJK: Z jakim skutkiem?
SR: Są wprawdzie pierwsze efekty, jest rosnące dość gwałtownie zainteresowanie, ale to wszystko nas nie zadowala. Podjęliśmy się na początek bezpłatnego szkolenia dotyczącego tworzenia oraz zasad funkcjonowania takich grup. Zdołaliśmy już przeszkolić — bezpłatnie —ponad 1000 rolników. Nikt nas do tego nie obligował, to nasza inicjatywa. Podczas wizyty w okolicach Drezna nasi producenci mogli poznać, jak funkcjonuje taka grupa. Tam tworzy ją 17 sadowników. Mają efekty, zyski i radzą sobie znakomicie. Wspólnie inwestują i rozwijają produkcję. W nowoczesnych chłodniach, zbudowanych ze wspólnych środków, przechowują ponad 19 tys. ton owoców.
AJK: Szkolicie, przekonujecie, prezentujecie możliwości, a na sadowniczej mapie grup jakoś nie widać. Jak Pan sądzi, dlaczego?
SR: Cóż, początki zawsze bywają trudne. Zresztą ideologia i związana z nią praktyka minionych dziesięcioleci zrobiły swoje. Pokutuje u nas, niestety, pogląd, że grupa to jakaś sztywna forma kolektywizacji, że to nawrót do spółdzielni produkcyjnych, do pegeerów.
AJK: Chyba coś w tym jest, skoro pojawiają się takie opinie.
SR: Na szczęście to pojedyncze głosy, całkiem już milknące. Owszem, przyznaję, jest to pewna forma kolektywizacji, ale z zachowaniem pełnej samodzielności, z indywidualnym funkcjonowaniem i rozliczaniem. Takie grupy z powodzeniem funkcjonują od dawna, między innymi, w Niemczech, Holandii, Francji, Włoszech czy Danii. To i nas czeka. W grupie nasi rolnicy i ogrodnicy będą silniejsi w sensie produkcyjnym, nowocześniejsi w sensie technologicznym i bardziej konkurencyjni. To ostatnie nie jest bez znaczenia z chwilą naszego wejścia do Unii Europejskiej. Grupy mogą korzystać z unijnych funduszy, z różnych kredytów, dopłat i jeszcze z innych środków, na przykład na inwestycje. Czy indywidualnego sadownika stać na budowę przestronnej, nowoczesnej chłodni, linii do sortowania bądź przetwarzania? Ważne, że grupa będzie miała zapewniony zbyt swoich owoców i warzyw, zważywszy, iż będzie je produkowała zgodnie z unijnymi normami, wymaganiami oraz standardami.
AJK: Czy Wasze Centrum Hurtu będzie mogło rozdysponować duże ilości owoców i warzyw?
SR: Z myślą o grupach utworzyliśmy przy naszym Centrum Hurtu spółkę „Żywność Polska”, której jesteśmy jedynym udziałowcem. Dysponujemy magazynami, chłodniami, liniami do pakowania i sortowania, specjalistycznym transportem. Sprzedajemy coraz więcej na rynek krajowy i zagraniczny. Zdołaliśmy — mimo dużej konkurencji — wejść na rynki, między innymi, Austrii, Niemiec, Czech, Węgier. Zapewniamy jakość produktów zgodną z unijnymi normami, potwierdzonymi międzynarodowymi certyfikatami ISO i HACCP.
AJK: Niektórzy sceptycy powiadają, że grupy to teraz tylko taka medialna moda
SR: To nie moda, ale pilna konieczność. Nawet sceptycy zrozumieli realne zagrożenie w branży.
AJK: A to jakie?
SR: Bez naszych, mocnych grup sadownicy z innych krajów wypchną polskich producentów całkiem z rynku albo zepchną na jego obrzeża. Nie chcę być posądzony o roztaczanie kasandrycznych wizji, ale tak może być. Co gorsza, już się tak dzieje. Możliwość takiego zagrożenia zrozumieli sadownicy z gminy Krośnice koło Milicza.
AJK: Zrozumieli i co?
SR: Na wzajemnym straszeniu i złorzeczeniu nie poprzestali. Wszak, jak to mówią, tylko narzekać, to dokładać zło do zła. Utworzyli właśnie pierwszą na Dolnym Śląsku sadowniczą grupę producencką 18 producentów jabłek, wiśni, porzeczek, malin, truskawek oraz brzoskwiń. Zaowocowała inicjatywa prezesa grupy Kazimierza Pochodyły, który przez lata przekonywał i zachęcał. Twierdził, że każdy producent z osobna niewiele obecnie znaczy, i nie ma, jak grupa. Mogą przecież wspólnie inwestować, rozwijać produkcję, unowocześniać gospodarstwa. Gmina Krośnice odtąd może być uznawana poniekąd za dolnośląską stolicę sadownictwa. Na takie miano zasługuje, w herbie ma drzewo owocowe — symbol sadowników. Nic dodać, nic ująć. W Krośnicach niczym w soczewce skupiły się wszelkie problemy związane z tworzeniem grup, z naszym sadownictwem. Mówiono o nich podczas spotkania z okazji utworzenia grupy. Mówił o nich także obecny na spotkaniu wicewojewoda wrocławski Stanisław Janik. Pokazywano możliwości i realne szanse grupy oraz bariery i przeszkody, jakie się pojawiają przy jej organizowaniu.
AJK: Jakie więc są te możliwości i te bariery?
SR: Nie sposób tego tematu dokładnie rozwinąć. Można jedynie zasygnalizować niektóre elementy. Dolny Śląsk posiada wyjątkowo duży potencjał sadowniczy, ale nie do końca wykorzystany. Produkujemy na miejscu zaledwie 40% tego, co się tu sprzedaje, resztę trzeba sprowadzać z innych regionów Polski. Pytano — dlaczego? Sadownicy produkują owoce i warzywa najwyższej europejskiej jakości, w rejonie Krośnic środowisko nie jest zanieczyszczone, nie ma przemysłu. Same jabłonie zajmują już ponad 200 ha i może być ich zapewne więcej. To samo dotyczy plantacji owoców miękkich. Grupa ma szansę, jak podkreślił wojewoda Janik, by sprzedać swoje produkty od razu, między innymi w Zagłębiu Miedziowym KGHM. Tamtejszy rynek może wchłonąć pokaźne ilości owoców. Także w Obwodzie Kaliningradzkim — choć po drodze jest wielu producentów — jest zapotrzebowanie na owoce i warzywa z Dolnego Śląska, dlaczego więc nie wykorzystać tej oferty? Centrum Hurtu wsparłoby grupy w tych działaniach. Mamy rozpoznanie, mamy kontakty handlowe. Grupa zawsze ma zapewniony zbyt, gdy przywiezie do nas to, co zakontraktujemy, bądź na co zgłosimy zapotrzebowanie.
AJK: Sadownicy narzekają jednak na dotychczasowe rozwiązania w handlu
SR: I trudno się temu dziwić. Nastąpiła gruntowna zmiana systemu gospodarczego, transformacja, postępuje globalizacja, a w owocowo-warzywnym handlu jest tak samo jak 15–20 lat temu. My zapewniamy, że przy ściślejszym współdziałaniu z naszym Centrum Hurtu oraz ze spółką „Żywność Polska” producenci — zjednoczeni w grupach — ominą wiele problemów, z którymi dotąd sobie nie radzą. Niby dlaczego mają się zajmować promocją, marketingiem czy handlem? Przecież indywidualny producent jest od razu stawiany na gorszej pozycji w negocjacjach z handlowcami — musi sprostać ich wymaganiom, warunkom dostaw, niekiedy dowozić towar partiami, musi akceptować narzucone ceny. Natomiast grupa to całkiem inny partner — partner z mocnymi argumentami. Wyznaję zasadę — niech każdy robi swoje, czyli to, co najlepiej potrafi, producent — produkuje, a handel — handluje. Centrum Hurtu będzie dla grup także partnerem w nawiązaniu kontaktów, w sprzedaży produktów oraz w poszukiwaniu źródeł finansowania. Bo pieniądze są dla grupy ważne. Może ona współuczestniczyć w realizacji hurtowej inwestycji i wówczas możemy otrzymać ze stosownego programu większe środki na przechowalnictwo czy przetwórstwo, by wspólnie zbudować, na przykład, nowoczesną, dużą sortownię bądź centralną chłodnię. Pieniądze można zdobyć, jednak z braku określenia konkretnych przedsięwzięć środki te przepadają. Są sprawy cieszące już sadowników z grupy, są jednak i takie, które nadal niepokoją.
AJK: A kilka konkretnych przykładów?
SR: Sadowników cieszy to, że grupy będą mogły być równorzędnym partnerem dla handlu, dostawców środków ochrony roślin oraz innych kooperantów. Także to, że będą mieć zagwarantowany zbyt i pieniądze za swoje produkty oraz fakt, iż spółka „Żywność Polska” wyręczy ich w wielu codziennych problemach, że wreszcie uniknie się pośredników na drodze producent — odbiorca. Sadownicy, także ci z Krośnic, wiedzą, że w ostatnich latach zlikwidowano lub upadło wiele przetwórni owocowo-warzywnych, na przykład w Prusicach czy Pietrzykowicach. Byłyby kłopoty ze sprzedażą towaru. Działanie w grupie pozwoli ich uniknąć. Martwi natomiast, że nie ma jeszcze przejrzystych i jednoznacznych przepisów dotyczących organizowania grup. Nie wolno zapominać o społecznym argumencie przemawiającym za tworzeniem grup.
W rolniczych gminach, takich jak Krośnice, gdzie większość mieszkańców utrzymuje się z uprawy ziemi, taka grupa to sposób na zmniejszenie bezrobocia na wsi. Powiększenie produkcji, nowe inwestycje to nowe miejsca pracy. Kto zatem pierwszy sięgnie po grupowe szanse, może liczyć na lepszy efekt. Reasumując — mimo różnych problemów, grupa to znak czasu. W końcu pomysł stał się przecież faktem i mamy pierwszą grupę sadowniczą.
AJK: Czy wypada się jednak cieszyć, skoro — jak powiadają — jedna jaskółka wiosny nie czyni?
SR: Zgoda, lecz inna sentencja głosi, że słowa zawsze tylko uczą, a konkretne przykłady — pociągają. Pytam więc, kto następny?
AJK: Dziękuję za rozmowę.