ROZWAŻANIA O SZKÓŁKARSTWIE SADOWNICZYM

    Rozmowa z Jacquesem Botdenem* — Szkółkarstwo sadownicze w Holandii się kurczy. Szczególnie wyraźne było to w połowie lat dziewięćdziesiątych. Na przykład w 1995 roku powierzchnia produkcji podkładek i drzewek owocowych zmniejszyła się w stosunku do poprzedniego sezonu o około 200 hektarów, do 1069 ha. I choć później notowano wzrost areału, to w ubiegłym roku znowu pojawiły się tendencje spadkowe. Czy mógłby Pan krótko scharakteryzować obecną sytuację tego sektora holenderskiej produkcji? J. B.: W Holandii rocznie produkuje się mniej więcej 8 mln drzewek owocowych. Ale precyzyjnej liczby nie da się podać. Nie istnieje już bowiem obowiązek kwalifikowania (a więc zarazem rejestrowania) wszystkich produkowanych w szkółce drzewek. Zniesiony został mniej więcej 5 lat temu wraz z ujednolicaniem przepisów w krajach Unii Europejskiej. Od tej pory można kierować do obrotu nie tylko materiał opatrzony certyfikatem, ale także ten należący do kategorii CAC (zgodny z minimalnymi wymaganiami UE). Wiadomo jednak, że ostatniej zimy szczepiono około 3,7 drzewek, podczas gdy rok wcześniej — 2,7 mln, co wskazywałoby na tendencję wzrostową. Są różne przyczyny tego trendu. Po pierwsze, szkółkarze holenderscy produkują coraz więcej materiału certyfikowanego. Po drugie, istnieje możliwość większego eksportu zrazów i podkładek. — Tak przedstawia się sytuacja, jeśli chodzi o liczbę drzewek, a jak jest w przypadku szkółek? Ich ubywa. J. B.: Istotnie, ale zwiększyła się powierzchnia tych, które pozostają. Obecnie mamy w Holandii około 150 gospodarstw 0,5-hektarowych, 80 o areale 10–15 ha i 5 większych, które rocznie sprzedają co najmniej 1 mln drzewek. W sumie szkółki sadownicze zajmują około 1250 ha. — W Polsce średnia powierzchnia szkółki sadowniczej to 0,5 ha. Jaką nam wróży Pan przyszłość w tym względzie? J. B.: Sądzę, że zmiany będą podobne, jak w Holandii. Czyli zostanie mniej szkółek, ale o większej skali produkcji. Zmiany takie wiążą się przede wszystkim z coraz większymi trudnościami w zdobywaniu nowych odmian, których właściciele lepiej dbają o swoje prawa. Właściciele ci, lub reprezentujące ich firmy, wolą współpracować z kilkoma dużymi odbiorcami niż z wieloma mniejszymi. W pierwszym przypadku łatwiej sprawować kontrolę nad przestrzeganiem praw licencyjnych. Z drugiej strony, prowadzący małe szkółki nie są w stanie wynegocjować korzystnych umów z wspomnianymi właścicielami ani ponieść wysokich kosztów opłat licencyjnych. — Ale właściciele mniejszych szkółek mogą współpracować z sobą, tworzyć mniej lub bardziej formalne grupy, jak to się dzieje w Polsce. Czy takie rozwiązanie nie jest wystarczające? J. B.: Nie, ponieważ szkółkarze są w gruncie rzeczy indywidualistami. Mogą z sobą współpracować w grupie (nie powinno być ich jednak więcej niż pięciu), ale tak naprawdę nie jest to rozwiązanie problemu, o którym mówiłem. Właściciele odmian też o tym wiedzą i dlatego szukają szkółek, które dużo sprzedają. My, w naszym przedsiębiorstwie nie produkujemy wszystkich oferowanych przez nas drzewek, ale jedynie 25%. Wyłącznie na nasze potrzeby działa natomiast 5 innych szkółek. My organizujemy dla nich część warsztatu pracy: opłacamy licencje, kupujemy oczka, zrazy, podkładki, ponosimy koszty inspekcji. Nasi partnerzy odpowiedzialni są za samą produkcję i dostarczenie gotowych drzewek wymaganej jakości. — Jak wygląda wprowadzanie nowych odmian do produkcji szkółkarskiej? J. B.: Wiele się w tym względzie zmieniło. Dawniej właściciel odmiany, na przykład z Nowej Zelandii, udzielał licencji jednemu szkółkarzowi, np. z Francji. Ten z kolei zawierał umowy sublicencyjne z różnymi szkółkarzami, określał wysokość rocznej opłaty, jaką musieli mu przekazywać z tytułu takiej umowy, i stawkę od każdego wyprodukowanego drzewka (ich liczba nie była ograniczana). Teraz się to zmieniło, z kilku powodów. Po pierwsze, trudno było skontrolować, czy wszyscy (sub)licencjobiorcy rzeczywiście płacą za każde szczepione lub zaokulizowane drzewko bądź krzew, i dotyczyło to wszystkich krajów. Po drugie, zaraz po wprowadzeniu danej odmiany na rynek wszyscy chcieli ją produkować i to prowadziło niejednokrotnie do szybkiej "śmierci" takiej nowości. Zrazy, oczka pochodziły bowiem często z niewiarygodnych źródeł, nie posiadały odpowiednich certyfikatów i to psuło reputację odmiany. Ponadto szkółkarze z reguły produkowali, ile się tylko dało poszukiwanej nowości, a po trzech latach okazywało się, że popyt na nią jest mniejszy niż podaż. W konsekwencji, sadownicy — widząc ten nadmiar drzewek danej odmiany na rynku — nabierali przekonania, że nie jest ona wystarczająco wartościowa. W ten sposób, niestety, "wypaliła się" niejedna nowa, bardzo dobra odmiana jabłoni, na przykład w Holandii 'Elise' czy 'Robloss'. Tymczasem w przypadku nowości (wprowadzać na rynek warto tylko takie, które mają jakąś wyjątkową cechę i powinny być stosowane zamiast starszych) przede wszystkim trzeba — w skali krajowej, europejskiej, a nawet światowej — ustalić, ile drzew lub krzewów należy wyprodukować w pierwszym roku, ile w drugim, itd. Taką strategię zrealizowała w Europie międzynarodowa Grupa 'Pink Lady'. W Holandii powstała niedawno grupa Inova — zrzeszenie aukcji owocowo-warzywnych, stacji badawczej i stowarzyszenia sadowników — która stara się określić, jaka jest najlepsza odmiana oczekiwana przez klientów i jak ją wprowadzić na rynek, poprzez wszystkie ogniwa: od właściciela odmiany po konsumenta. Grupie zaoferowano do przetestowania ponad 100 odmian, ale wydaje się, że pod uwagę zostanie wzięte tylko kilka z nich. Choć nie zrzesza ona szkółkarzy, chce z nimi ściśle współpracować i prawdopodobnie będzie to robić poprzez przedstawicieli naszej branży. — Do niedawna w Polsce istniał obowiązek — zaopatrywania w etykiety każdego, produkowanego w szkółce drzewka**. Czy uważa Pan taki przepis za słuszny? J. B.: W Holandii zniesiono taki obowiązek wraz z ujednolicaniem regulacji w Unii Europejskiej. My, Holendrzy, wcale nie jesteśmy zadowoleni z takich zmian w naszym kraju. Ale przepisy UE złagodzono, aby mogły się do nich dostosować kraje takie, jak Grecja czy Hiszpania, o niższym poziomie produkcji. — Jakie są obecne przepisy holenderskie dotyczące etykiet? J. B.: Przed sadzeniem drzewek trzeba zgłosić inspekcji, czy będzie się zakładać etykiety, czy też nie. Ale gdy szkółkarz zdecyduje się na etykiety, musi w nie zaopatrzyć każde drzewko. I to nie dopiero po wykopaniu, gdyż to utrudniałoby kontrolę. — Z jakiego powodu korzystne jest, według Pana, zaopatrywanie drzewek w etykiety? Większość polskich szkółkarzy uważa to za zabieg niepotrzebny, który zwiększa pracochłonność, koszty produkcji, jest swego rodzaju "instrukcją" dla złodziei. J. B.: Z wyjątkiem tego ostatniego argumentu, pozostałe były podnoszone także przez holenderskich szkółkarzy, gdy kiedyś wprowadzano obowiązkowe etykiety w naszym kraju. Tymczasem koszt zaopatrywania w etykietę jest minimalny w porównaniu z całkowitym kosztem produkcji drzewka. Jakoś nikt się nie dziwi, że inne towary trafiające na rynek — soki, przetwory, itp. — mają etykiety. Wymaga tego cywilizowany handel jako pewnej gwarancji jakości. Dlaczego drzewka miałyby zostać wyłączone z tej grupy towarów i pozbawione znaku świadczącego o tym, że produkt wytworzono we właściwy sposób, zgodnie z regułami, ponosząc opłatę licencyjną? — Niektórzy polscy sadownicy uważają za bezzasadną konieczność pozyskiwania przez szkółkarzy zrazów lub oczek ze specjalnych sadów zraźnikowych. Twierdzą, że znacznie lepiej byłoby pobierać zrazy wprost z sadów produkcyjnych, gdzie widzi się plonującą odmianę i można wybrać konkretne drzewo jako źródło materiału szkółkarskiego. Jest to istotne w przypadku 'ampiona', który w Polsce tworzy różne typy, o rozmaicie wybarwionych owocach. J. B.: Trzydzieści lat temu w Holandii słyszało się podobne głosy. Ale zdrowotność ponad 5-, 6-letnich sadów, z których pozyskiwano zrazy czy oczka, była gorsza niż specjalnych zraźników, a pędy zawiązywały dużo pąków kwiatowych. Tak więc jakość materiału szkółkarskiego była kiepska. Tymczasem mateczniki z sadów zraźnikowych jabłoni eksploatuje się u nas do czasu aż osiągną najwyżej 6 lat. W przypadku niestabilnych odmian, łatwo tworzących mutacje, jak 'ampion' — krócej. Natomiast system pobierania zrazów z sadów plonujących powoduje, że za bardzo oddalamy się od wiarygodnego źródła, z którego wywodzi się odmiana. Jest to zbyt ryzykowne dla szkółkarza, który chce zachować renomę. — W Holandii nastąpiły zmiany organizacyjne w instytucji, która jest odpowiednikiem naszej Inspekcji Nasiennej. Otóż holenderska NAKB została przemianowana na Naktuinbouw i już nie prowadzi zraźników, o których przed chwilą rozmawialiśmy, ani innych elitarnych mateczników. J. B.: Zmiany te wynikały m.in. stąd, że inspekcja nie może kwalifikować swoich własnych plantacji. Dlatego też nastąpiło rozdzielenie funkcji — obecnie szkółki, w tym zraźniki, należące dawniej do NAKB są w rękach fundacji, która zajmuje się wyłącznie produkowaniem pewnych odmianowo, wolnych od wirusów zrazów, oczek, sadzonek, podkładek. — Jakie są koszty kwalifikacji szkółki w Holandii? J. B.: Średnio 20–30 centów holenderskich za drzewko (równowartość 35–52,5 gr). Cena zrazu z sadu zraźnikowego wynosi 30 centów, a oczka — 20 ct. — Co Pan sądzi o polskim szkółkarstwie sadowniczym i jego perspektywach? J. B.: Jeśli wziąć pod uwagę środkowowschodnią Europę, wyróżniacie się. Polacy wiedzą, co to własność prywatna, umieją organizować i prowadzić prywatne przedsiębiorstwa. Ponadto szybko się uczą. Trzeba pamiętać o tym, że polscy szkółkarze dopiero 10–15 lat temu zaczęli produkować w sposób podobny do naszego. I były to zmiany rewolucyjne. Znacznie szybciej doszli do tego, co my osiągaliśmy stopniowo, krok po kroku. Jeśli chodzi o perspektywy, sądzę, że za mniej więcej 5 lat wyodrębnią się w Polsce dwie grupy szkółkarzy: mniejsza, oferująca materiał bardzo dobrej jakości, koncentrująca się na własnej produkcji, i większa — zajmująca się częściowo produkcją, a częściowo pośrednictwem i handlem nie swoim towarem. Ale producenci muszą uczciwie "grać", przestrzegać praw własności i wnosić opłaty licencyjne, a także produkować we właściwy sposób. W Holandii dostawca np. jabłek do supermarketu musi wykazać, skąd pochodzą drzewa, z których zebrano owoce, i czy miały odpowiednie "papiery". Innymi słowy: musi być znana cała historia towaru trafiającego do handlu detalicznego, do konsumenta. Jeśli polscy szkółkarze wezmą to pod uwagę, staną się naszymi poważnymi konkurentami. — A więc widzi Pan możliwości sprzedaży na Zachodzie szkółkarskiego materiału sadowniczego z Polski? J. B.: Czemu nie, o ile tylko będzie certyfikowany. — Czy wystarczyłyby dokumenty kwalifikacyjne z polskiej Inspekcji Nasiennej? J. B.: Na początek wolelibyśmy certyfikaty holenderskie. Ale jeśli w przyszłości produkowalibyśmy drzewka w waszym kraju, konieczna byłaby współpraca pomiędzy inspekcajmi polską i holenderską. — Dziękujemy za rozmowę. rozmawiali Alicja Cecot i Marek Kawalec * Jacques Botden to właściciel firmy Botden & van Willegen, jednej z największych w Holandii szkółek drzew ziarnkowych, która rocznie sprzedaje 1,2 mln drzewek. ** O zasadach zaopatrywania w etykiety sadowniczego materiału szkółkarskiego czytaj na str. 26–27

    Rozmowa z Jacquesem Botdenem* — Szkółkarstwo sadownicze w Holandii się kurczy. Szczególnie wyraźne było to w połowie lat dziewięćdziesiątych. Na przykład w 1995 roku powierzchnia produkcji podkładek i drzewek owocowych zmniejszyła się w stosunku do poprzedniego sezonu o około 200 hektarów, do 1069 ha. I choć później notowano wzrost areału, to w ubiegłym roku znowu pojawiły się tendencje spadkowe. Czy mógłby Pan krótko scharakteryzować obecną sytuację tego sektora holenderskiej produkcji? J. B.: W Holandii rocznie produkuje się mniej więcej 8 mln drzewek owocowych. Ale precyzyjnej liczby nie da się podać. Nie istnieje już bowiem obowiązek kwalifikowania (a więc zarazem rejestrowania) wszystkich produkowanych w szkółce drzewek. Zniesiony został mniej więcej 5 lat temu wraz z ujednolicaniem przepisów w krajach Unii Europejskiej. Od tej pory można kierować do obrotu nie tylko materiał opatrzony certyfikatem, ale także ten należący do kategorii CAC (zgodny z minimalnymi wymaganiami UE). Wiadomo jednak, że ostatniej zimy szczepiono około 3,7 drzewek, podczas gdy rok wcześniej — 2,7 mln, co wskazywałoby na tendencję wzrostową. Są różne przyczyny tego trendu. Po pierwsze, szkółkarze holenderscy produkują coraz więcej materiału certyfikowanego. Po drugie, istnieje możliwość większego eksportu zrazów i podkładek. — Tak przedstawia się sytuacja, jeśli chodzi o liczbę drzewek, a jak jest w przypadku szkółek? Ich ubywa. J. B.: Istotnie, ale zwiększyła się powierzchnia tych, które pozostają. Obecnie mamy w Holandii około 150 gospodarstw 0,5-hektarowych, 80 o areale 10–15 ha i 5 większych, które rocznie sprzedają co najmniej 1 mln drzewek. W sumie szkółki sadownicze zajmują około 1250 ha. — W Polsce średnia powierzchnia szkółki sadowniczej to 0,5 ha. Jaką nam wróży Pan przyszłość w tym względzie? J. B.: Sądzę, że zmiany będą podobne, jak w Holandii. Czyli zostanie mniej szkółek, ale o większej skali produkcji. Zmiany takie wiążą się przede wszystkim z coraz większymi trudnościami w zdobywaniu nowych odmian, których właściciele lepiej dbają o swoje prawa. Właściciele ci, lub reprezentujące ich firmy, wolą współpracować z kilkoma dużymi odbiorcami niż z wieloma mniejszymi. W pierwszym przypadku łatwiej sprawować kontrolę nad przestrzeganiem praw licencyjnych. Z drugiej strony, prowadzący małe szkółki nie są w stanie wynegocjować korzystnych umów z wspomnianymi właścicielami ani ponieść wysokich kosztów opłat licencyjnych. — Ale właściciele mniejszych szkółek mogą współpracować z sobą, tworzyć mniej lub bardziej formalne grupy, jak to się dzieje w Polsce. Czy takie rozwiązanie nie jest wystarczające? J. B.: Nie, ponieważ szkółkarze są w gruncie rzeczy indywidualistami. Mogą z sobą współpracować w grupie (nie powinno być ich jednak więcej niż pięciu), ale tak naprawdę nie jest to rozwiązanie problemu, o którym mówiłem. Właściciele odmian też o tym wiedzą i dlatego szukają szkółek, które dużo sprzedają. My, w naszym przedsiębiorstwie nie produkujemy wszystkich oferowanych przez nas drzewek, ale jedynie 25%. Wyłącznie na nasze potrzeby działa natomiast 5 innych szkółek. My organizujemy dla nich część warsztatu pracy: opłacamy licencje, kupujemy oczka, zrazy, podkładki, ponosimy koszty inspekcji. Nasi partnerzy odpowiedzialni są za samą produkcję i dostarczenie gotowych drzewek wymaganej jakości. — Jak wygląda wprowadzanie nowych odmian do produkcji szkółkarskiej? J. B.: Wiele się w tym względzie zmieniło. Dawniej właściciel odmiany, na przykład z Nowej Zelandii, udzielał licencji jednemu szkółkarzowi, np. z Francji. Ten z kolei zawierał umowy sublicencyjne z różnymi szkółkarzami, określał wysokość rocznej opłaty, jaką musieli mu przekazywać z tytułu takiej umowy, i stawkę od każdego wyprodukowanego drzewka (ich liczba nie była ograniczana). Teraz się to zmieniło, z kilku powodów. Po pierwsze, trudno było skontrolować, czy wszyscy (sub)licencjobiorcy rzeczywiście płacą za każde szczepione lub zaokulizowane drzewko bądź krzew, i dotyczyło to wszystkich krajów. Po drugie, zaraz po wprowadzeniu danej odmiany na rynek wszyscy chcieli ją produkować i to prowadziło niejednokrotnie do szybkiej „śmierci” takiej nowości. Zrazy, oczka pochodziły bowiem często z niewiarygodnych źródeł, nie posiadały odpowiednich certyfikatów i to psuło reputację odmiany. Ponadto szkółkarze z reguły produkowali, ile się tylko dało poszukiwanej nowości, a po trzech latach okazywało się, że popyt na nią jest mniejszy niż podaż. W konsekwencji, sadownicy — widząc ten nadmiar drzewek danej odmiany na rynku — nabierali przekonania, że nie jest ona wystarczająco wartościowa. W ten sposób, niestety, „wypaliła się” niejedna nowa, bardzo dobra odmiana jabłoni, na przykład w Holandii 'Elise’ czy 'Robloss’. Tymczasem w przypadku nowości (wprowadzać na rynek warto tylko takie, które mają jakąś wyjątkową cechę i powinny być stosowane zamiast starszych) przede wszystkim trzeba — w skali krajowej, europejskiej, a nawet światowej — ustalić, ile drzew lub krzewów należy wyprodukować w pierwszym roku, ile w drugim, itd. Taką strategię zrealizowała w Europie międzynarodowa Grupa 'Pink Lady’. W Holandii powstała niedawno grupa Inova — zrzeszenie aukcji owocowo-warzywnych, stacji badawczej i stowarzyszenia sadowników — która stara się określić, jaka jest najlepsza odmiana oczekiwana przez klientów i jak ją wprowadzić na rynek, poprzez wszystkie ogniwa: od właściciela odmiany po konsumenta. Grupie zaoferowano do przetestowania ponad 100 odmian, ale wydaje się, że pod uwagę zostanie wzięte tylko kilka z nich. Choć nie zrzesza ona szkółkarzy, chce z nimi ściśle współpracować i prawdopodobnie będzie to robić poprzez przedstawicieli naszej branży. — Do niedawna w Polsce istniał obowiązek — zaopatrywania w etykiety każdego, produkowanego w szkółce drzewka**. Czy uważa Pan taki przepis za słuszny? J. B.: W Holandii zniesiono taki obowiązek wraz z ujednolicaniem regulacji w Unii Europejskiej. My, Holendrzy, wcale nie jesteśmy zadowoleni z takich zmian w naszym kraju. Ale przepisy UE złagodzono, aby mogły się do nich dostosować kraje takie, jak Grecja czy Hiszpania, o niższym poziomie produkcji. — Jakie są obecne przepisy holenderskie dotyczące etykiet? J. B.: Przed sadzeniem drzewek trzeba zgłosić inspekcji, czy będzie się zakładać etykiety, czy też nie. Ale gdy szkółkarz zdecyduje się na etykiety, musi w nie zaopatrzyć każde drzewko. I to nie dopiero po wykopaniu, gdyż to utrudniałoby kontrolę. — Z jakiego powodu korzystne jest, według Pana, zaopatrywanie drzewek w etykiety? Większość polskich szkółkarzy uważa to za zabieg niepotrzebny, który zwiększa pracochłonność, koszty produkcji, jest swego rodzaju „instrukcją” dla złodziei. J. B.: Z wyjątkiem tego ostatniego argumentu, pozostałe były podnoszone także przez holenderskich szkółkarzy, gdy kiedyś wprowadzano obowiązkowe etykiety w naszym kraju. Tymczasem koszt zaopatrywania w etykietę jest minimalny w porównaniu z całkowitym kosztem produkcji drzewka. Jakoś nikt się nie dziwi, że inne towary trafiające na rynek — soki, przetwory, itp. — mają etykiety. Wymaga tego cywilizowany handel jako pewnej gwarancji jakości. Dlaczego drzewka miałyby zostać wyłączone z tej grupy towarów i pozbawione znaku świadczącego o tym, że produkt wytworzono we właściwy sposób, zgodnie z regułami, ponosząc opłatę licencyjną? — Niektórzy polscy sadownicy uważają za bezzasadną konieczność pozyskiwania przez szkółkarzy zrazów lub oczek ze specjalnych sadów zraźnikowych. Twierdzą, że znacznie lepiej byłoby pobierać zrazy wprost z sadów produkcyjnych, gdzie widzi się plonującą odmianę i można wybrać konkretne drzewo jako źródło materiału szkółkarskiego. Jest to istotne w przypadku 'ampiona’, który w Polsce tworzy różne typy, o rozmaicie wybarwionych owocach. J. B.: Trzydzieści lat temu w Holandii słyszało się podobne głosy. Ale zdrowotność ponad 5-, 6-letnich sadów, z których pozyskiwano zrazy czy oczka, była gorsza niż specjalnych zraźników, a pędy zawiązywały dużo pąków kwiatowych. Tak więc jakość materiału szkółkarskiego była kiepska. Tymczasem mateczniki z sadów zraźnikowych jabłoni eksploatuje się u nas do czasu aż osiągną najwyżej 6 lat. W przypadku niestabilnych odmian, łatwo tworzących mutacje, jak 'ampion’ — krócej. Natomiast system pobierania zrazów z sadów plonujących powoduje, że za bardzo oddalamy się od wiarygodnego źródła, z którego wywodzi się odmiana. Jest to zbyt ryzykowne dla szkółkarza, który chce zachować renomę. — W Holandii nastąpiły zmiany organizacyjne w instytucji, która jest odpowiednikiem naszej Inspekcji Nasiennej. Otóż holenderska NAKB została przemianowana na Naktuinbouw i już nie prowadzi zraźników, o których przed chwilą rozmawialiśmy, ani innych elitarnych mateczników. J. B.: Zmiany te wynikały m.in. stąd, że inspekcja nie może kwalifikować swoich własnych plantacji. Dlatego też nastąpiło rozdzielenie funkcji — obecnie szkółki, w tym zraźniki, należące dawniej do NAKB są w rękach fundacji, która zajmuje się wyłącznie produkowaniem pewnych odmianowo, wolnych od wirusów zrazów, oczek, sadzonek, podkładek. — Jakie są koszty kwalifikacji szkółki w Holandii? J. B.: Średnio 20–30 centów holenderskich za drzewko (równowartość 35–52,5 gr). Cena zrazu z sadu zraźnikowego wynosi 30 centów, a oczka — 20 ct. — Co Pan sądzi o polskim szkółkarstwie sadowniczym i jego perspektywach? J. B.: Jeśli wziąć pod uwagę środkowowschodnią Europę, wyróżniacie się. Polacy wiedzą, co to własność prywatna, umieją organizować i prowadzić prywatne przedsiębiorstwa. Ponadto szybko się uczą. Trzeba pamiętać o tym, że polscy szkółkarze dopiero 10–15 lat temu zaczęli produkować w sposób podobny do naszego. I były to zmiany rewolucyjne. Znacznie szybciej doszli do tego, co my osiągaliśmy stopniowo, krok po kroku. Jeśli chodzi o perspektywy, sądzę, że za mniej więcej 5 lat wyodrębnią się w Polsce dwie grupy szkółkarzy: mniejsza, oferująca materiał bardzo dobrej jakości, koncentrująca się na własnej produkcji, i większa — zajmująca się częściowo produkcją, a częściowo pośrednictwem i handlem nie swoim towarem. Ale producenci muszą uczciwie „grać”, przestrzegać praw własności i wnosić opłaty licencyjne, a także produkować we właściwy sposób. W Holandii dostawca np. jabłek do supermarketu musi wykazać, skąd pochodzą drzewa, z których zebrano owoce, i czy miały odpowiednie „papiery”. Innymi słowy: musi być znana cała historia towaru trafiającego do handlu detalicznego, do konsumenta. Jeśli polscy szkółkarze wezmą to pod uwagę, staną się naszymi poważnymi konkurentami. — A więc widzi Pan możliwości sprzedaży na Zachodzie szkółkarskiego materiału sadowniczego z Polski? J. B.: Czemu nie, o ile tylko będzie certyfikowany. — Czy wystarczyłyby dokumenty kwalifikacyjne z polskiej Inspekcji Nasiennej? J. B.: Na początek wolelibyśmy certyfikaty holenderskie. Ale jeśli w przyszłości produkowalibyśmy drzewka w waszym kraju, konieczna byłaby współpraca pomiędzy inspekcajmi polską i holenderską. — Dziękujemy za rozmowę. rozmawiali Alicja Cecot i Marek Kawalec * Jacques Botden to właściciel firmy Botden & van Willegen, jednej z największych w Holandii szkółek drzew ziarnkowych, która rocznie sprzedaje 1,2 mln drzewek. ** O zasadach zaopatrywania w etykiety sadowniczego materiału szkółkarskiego czytaj na str. 26–27

    Related Posts

    None found

    Poprzedni artykułWYSTAWA ”ZIELEŃ TO ŻYCIE” JUŻ WKRÓTCE!
    Następny artykułCENY ŚRODKÓW PRODUKCJI W 2000 ROKU

    ZOSTAW ODPOWIEDŹ

    Wpisz treść komentarza
    Wpisz swoje imię

    ZGODA NA PRZETWARZANIE DANYCH OSOBOWYCH *

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany, podajesz go wyłącznie do wiadomości redakcji. Nie udostępnimy go osobom trzecim. Nie wysyłamy spamu. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem*.